czwartek, 16 marca 2017

Żargonauci

„Czytam! Czasem bywasz nadmiernie złośliwy! Bo praca na żywo to praca sapera. Nie da się – jak z tekstem – zrobić wszystkiego na tiptop” – napisał do mnie na Twitterze Tomasz Smokowski. Przepraszam, że z odpowiedzią trochę się ociągałem, ale już od pewnego czasu taki cykl ma mój blog: raz na dwa tygodnie tych nadmiernych złośliwości wystarczy.

Nie każdy telewidz ma możliwość oglądania meczów z komentarzem Tomka, ponieważ Tomek jest zakodowany. Oczywiście nie jest nieomylny i nie wszystko, co mówi, jest na tiptop, ale gdyby wszyscy jego koledzy radzili sobie na tym polu minowym tak jak on, pisałbym „Polisza” najwyżej raz na kwartał albo w ogóle bym przestał. To naprawdę uprzejme ze strony Tomka, że stanął w obronie nie kolegów.

Od czasu do czasu docierają do mnie sugestie, abym walił prosto z mostu i po nazwiskach, a wtedy grono mniej lub bardziej stałych czytelników nie zamykałoby się liczbą trzycyfrową. Mnie wcale nie zależy na tłumie, bo po co mi hejt w komentarzach?

To nie komentatorzy są moimi bohaterami, lecz popełniane przez nich błędy. Podzieliłbym je na kilka grup. Pierwsza to zwroty powtarzane z takim przekonaniem, z taką konsekwencją, jakby były normą. Ktoś, kto próbowałby nauczyć się języka polskiego tylko oglądając sport w telewizji, raczej nigdy nie nauczyłby się mówić poprawnie. Tomku, ile razy trzeba tłumaczyć, że nie można „trafić z najbliższej odległości”? Zwłaszcza niecelnie...
  
Druga kategoria błędów to lapsusy wynikające chyba z chęci popisania się przed telewidzami, bo innej przyczyny nie znajduję. Niedawno razem z Tomkiem śmiałem się na Twitterze ze stwierdzenia, że tenisista „przejawiał żądło kreatywności”. Komentator chciał dobrze, a wyszło jak zawsze, czyli słabo.

Irytuje mnie, czemu daję wyraz – moim zdaniem – wciąż nie dość złośliwie, bezmyślne zaśmiecanie języka polskiego anglicyzmami. Pół biedy „korner”, bo przyjął się już dawno, chociaż nadal wolę „rzut rożny”. Ale te „pasy” (zwłaszcza ortogonalne i diagonalne), „progres”, „presowanie”... Muszę jednak przyznać, że polszczyźnie komentatorskiej na szczęście jeszcze daleko do nowomowy korporacyjnej.

Wszyscy powtarzają, że piłka nożna to prosta gra, więc dlaczego by nie opisywać jej prostym językiem? Piłkarze już nie oglądają żółtych kartek, oni muszą je otrzymać. Gdyby chociaż je dostawali... Nie mają talentu, bo w telewizji talent wypada posiadać. Wynik nigdy się nie zmienia, lecz ulega zmianie. O „takowych” i innych ekscesach stylistycznych nie ma sensu pisać jeszcze raz, bo tu można podejrzeć.

Pomocnicy grają „na procencie” celnych podań (uff, bo za pierwszym razem przestraszyłem się, że pod wpływem alkoholu), skrzydłowi biegają „na sprincie”, obrońcy walczą „na ambicji”, bramkarze wychodzą do dośrodkowań „na ryzyku”, a całe drużyny grają „na entuzjazmie”. Ktoś zapoczątkował tę modę, ale po co aż tylu naśladowców?

O „stałym fragmencie gry” już pisałem, wspominam teraz i zapewne jeszcze kiedyś napiszę, bo nie mogę zrozumieć, dlaczego komentator nie chce mi powiedzieć, czy to rzut wolny, czy rożny. Może akurat wyszedłem do kuchni po kawę i nie widzę ekranu? Po co uogólniać, jeśli bez straty czasu można coś nazwać konkretnie i po imieniu?

„Uderzył zbyt niecelnie, aby zaskoczyć bramkarza” – ocenił komentator. Tomku, te słowa nie padły na żywo. Twój kolega czytał omówienie meczu z poprzedniego dnia, więc nie stąpał po polu minowym. Jeśli chciałbyś poznać nazwiska, zapraszam na piwo.

Pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz