„Czytam! Czasem bywasz nadmiernie złośliwy! Bo
praca na żywo to praca sapera. Nie da się – jak z tekstem – zrobić wszystkiego
na tiptop” – napisał do mnie na Twitterze Tomasz Smokowski. Przepraszam, że z
odpowiedzią trochę się ociągałem, ale już od pewnego czasu taki cykl ma mój
blog: raz na dwa tygodnie tych nadmiernych złośliwości wystarczy.
Nie każdy telewidz ma możliwość oglądania
meczów z komentarzem Tomka, ponieważ Tomek jest zakodowany. Oczywiście nie jest
nieomylny i nie wszystko, co mówi, jest na tiptop, ale gdyby wszyscy jego
koledzy radzili sobie na tym polu minowym tak jak on, pisałbym „Polisza” najwyżej
raz na kwartał albo w ogóle bym przestał. To naprawdę uprzejme ze strony Tomka,
że stanął w obronie nie kolegów.
Od czasu do czasu docierają do mnie sugestie,
abym walił prosto z mostu i po nazwiskach, a wtedy grono mniej lub bardziej
stałych czytelników nie zamykałoby się liczbą trzycyfrową. Mnie wcale nie
zależy na tłumie, bo po co mi hejt w komentarzach?
To nie komentatorzy są moimi bohaterami, lecz popełniane przez nich błędy. Podzieliłbym je na kilka grup. Pierwsza to zwroty
powtarzane z takim przekonaniem, z taką konsekwencją, jakby były normą. Ktoś,
kto próbowałby nauczyć się języka polskiego tylko oglądając sport w telewizji, raczej nigdy nie
nauczyłby się mówić poprawnie. Tomku, ile razy trzeba tłumaczyć, że nie można
„trafić z najbliższej odległości”? Zwłaszcza niecelnie...
Druga kategoria błędów to lapsusy wynikające
chyba z chęci popisania się przed telewidzami, bo innej przyczyny nie znajduję.
Niedawno razem z Tomkiem śmiałem się na Twitterze ze stwierdzenia, że tenisista
„przejawiał żądło kreatywności”. Komentator chciał dobrze, a wyszło jak zawsze,
czyli słabo.
Irytuje mnie, czemu daję wyraz – moim zdaniem
– wciąż nie dość złośliwie, bezmyślne zaśmiecanie języka polskiego
anglicyzmami. Pół biedy „korner”, bo przyjął się już dawno, chociaż nadal wolę
„rzut rożny”. Ale te „pasy” (zwłaszcza ortogonalne i diagonalne), „progres”,
„presowanie”... Muszę jednak przyznać, że polszczyźnie komentatorskiej na
szczęście jeszcze daleko do nowomowy korporacyjnej.
Wszyscy powtarzają, że piłka nożna to prosta
gra, więc dlaczego by nie opisywać jej prostym językiem? Piłkarze już nie
oglądają żółtych kartek, oni muszą je otrzymać. Gdyby chociaż je dostawali...
Nie mają talentu, bo w telewizji talent wypada posiadać. Wynik nigdy się nie
zmienia, lecz ulega zmianie. O „takowych” i innych ekscesach stylistycznych nie
ma sensu pisać jeszcze raz, bo tu można podejrzeć.
Pomocnicy grają „na procencie” celnych podań
(uff, bo za pierwszym razem przestraszyłem się, że pod wpływem alkoholu),
skrzydłowi biegają „na sprincie”, obrońcy walczą „na ambicji”, bramkarze
wychodzą do dośrodkowań „na ryzyku”, a całe drużyny grają „na entuzjazmie”. Ktoś
zapoczątkował tę modę, ale po co aż tylu naśladowców?
O „stałym fragmencie gry” już pisałem,
wspominam teraz i zapewne jeszcze kiedyś napiszę, bo nie mogę zrozumieć,
dlaczego komentator nie chce mi powiedzieć, czy to rzut wolny, czy rożny. Może
akurat wyszedłem do kuchni po kawę i nie widzę ekranu? Po co uogólniać, jeśli
bez straty czasu można coś nazwać konkretnie i po imieniu?
„Uderzył zbyt niecelnie, aby zaskoczyć bramkarza” – ocenił
komentator. Tomku, te słowa nie padły na żywo. Twój kolega czytał omówienie
meczu z poprzedniego dnia, więc nie stąpał po polu minowym. Jeśli chciałbyś
poznać nazwiska, zapraszam na piwo.
Pozdrawiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz