Mam wrażenie, że im lepiej dla polskiej piłki,
tym gorzej dla języka polskiego. Zależność jest oczywista – już nie tylko na
medycynie i polityce zna się każdy Polak i każda Polka. Na sporcie również, co w
mediach widać i zwłaszcza słychać.
Telewizji przy śniadaniu nie oglądam,
natomiast chętnie słucham radia. Którąkolwiek stację by włączyć, wszędzie o Euro. Zaprzyjaźnioną działaczkę na rzecz równych praw kobiet i
mężczyzn uspokajam, że panie redaktorki drażnią mnie tak samo jak panowie
redaktorzy. Na co dzień zajmują się wszystkim, tylko nie sportem, ale ponieważ
przyszło Euro, a Polacy kopią aż miło, prawie wszystkie i prawie wszyscy mają potrzebę
zahaczenia i o ten temat. I mówią wtedy o „mistrzostwach w piłkę”.
Pomijam już taki detal, że wypadałoby
sprecyzować, czego tego mistrzostwa i o jaką piłkę chodzi. Mistrzostwa mogą być
podwórka, miasta, Polski, Europy, świata, kiedyś być może także kosmosu;
natomiast piłkę mamy i ręczną, i wodną, a PZPS (do nazw związków jeszcze wrócę)
to przecież Polski Związek Piłki Siatkowej.
Dobrze, niech wam będzie – jest czerwiec, więc
grają nożni; jest rok przestępny, więc są to mistrzostwa Europy. Ale nie „w
piłkę!”. W piłkę można grać, a w bierniku (kogo?, co?) wręcz trzeba.
Mistrzostwa mogą być czegokolwiek, byle w miejscowniku (o kim?, o czym?, w
kim?, w czym?). Spróbujcie powiedzieć na antenie o mistrzostwach czy
jakichkolwiek zawodach w hokej, gimnastykę, jazdę figurową czy tenis.
O właśnie – tenis. W zeszłym tygodniu byłem na
walnym zgromadzeniu Polskiego Związku Tenisowego. Przyznaję, że relacje z
takich wydarzeń same się piszą. Cała sztuka to utrzymać emocje na wodzy. Od
ludzi wchodzących na trybunę i przemawiających publicznie nie można wymagać, aby
mówili bezbłędnie. Dobrze, jeśli potrafią; jeśli nie – sami powinniśmy uderzyć
się w piersi, bo do szkoły chodzili dawno lub bardzo dawno, natomiast
codziennie oglądają telewizję, słuchają radia, czytają (mam nadzieję...) prasę.
Jeśli więc nasi słuchacze i czytelnicy popełniają błędy, to my, dziennikarze,
też nie jesteśmy bez winy.
Trudno jednak zachować spokój, kiedy delegat
na zjazd PZT mówi o „tenisie ziemnym”. Mam wtedy ochotę do niego podejść i
spytać, czy nie pomylił adresu. W nazwie związku wprawdzie jest Z, ale tylko
jedno. Nazwy organizacji międzynarodowych – Tennis Europe i International
Tennis Federation – również nie wspominają o żadnej ziemi. Owszem, PZT nie
zawsze był Polskim Związkiem Tenisowym, bo powstał jako PZLT. Już to kiedyś wyjaśniałem,
więc nie będę się powtarzał.
Przynajmniej w najbliższych dwóch tygodniach
odpocznę od mistrzostw „w piłkę nożną” i turnieju „w tenisa ziemnego”. W
Londynie będę miał football w
telewizji, tennis na żywo i okazję,
aby polish swoj English.
PS. Żeby nie narazić się na zarzut jednej z
najwierniejszych czytelniczek, że zapominam o badmintonie, uprzejmie informuję,
iż nie zapominam. Niedawno, jadąc samochodem, niemal spowodowałem kolizję, kiedy usłyszałem w radiu o
„babingtonie”. I kto byłby wtedy winien? Przecież nie ja!