piątek, 24 sierpnia 2018

Słowo samorodne


O Zuzi na tym blogu już wspominałem, i to kilka razy. Wtedy była jeszcze panną. Teraz pora na Pawła, za którego wyszła dwa miesiące temu. Dzięki jego inspiracji wreszcie rozwiązałem dręczącą mnie od pewnego czasu zagadkę językową. Oczywiście mogłem rozwikłać ją samodzielnie, ale to nie to samo.

Zuzia i Paweł, wracając z wakacji, zahaczyli – ku mojej radości – o Węgry. Niby niespodzianka, ale przecież mogłem się domyślać, że znajdą kilka minut, aby rozejrzeć się po półce (półkach?) z tokajami. Jeszcze raz dziękuję i jeszcze raz zapewniam, że trzymam tę butelkę na okazję znacznie rzadszą niż po prostu chęć napicia się wina.

Kiedy już butelka przeszła z rąk do rąk, kiedy podziękowałem za pamięć (kurtuazyjnie, bo przecież niemal z każdego wyjazdu przywozimy sobie jakieś drobiazgi), przeszliśmy z Pawłem do rozszyfrowywania napisów. „Edes” jak to „edes” – od dawna wiem, że słodkie. Ale skąd się wzięło (wziął? wzięła?) „szamorodni”?

Odpaliliśmy komputer i już po chwili – nie wiem, jak Paweł, ale ja miałem takie wrażenie – wyważyliśmy szeroko otwarte drzwi. Intuicja podpowiadała przecież, że żaden Węgier nie mógł wymyślić wyrazu „szamorodni”; jeśli już, to najwyżej pisownię przez „sz”, co czyta się „s”. Wikipedia nie powinna być wyrocznią, ale w tym przypadku chyba wystarczy: „nazwa tego węgierskiego wina wywodzi się z języka polskiego (ze względu na wielkość spożycia w Rzeczpospolitej) i oznacza sam się rodzi lub samorodny”.

Tak często narzekamy na psujące polszczyznę anglicyzmy i nieświadomie używamy pasożytniczych rusycyzmów, że zapominamy o wpływie polskiego na inne języki. Jakiś czas temu wpadł mi w ręce artykuł o konieczności obrony ukraińskiego przed coraz bardziej popularnymi polonizmami. Ten tekst już dawno mi się zapodział, ale studiując etykietę na butelce prawie szamorodni wpadłem na pomysł, żeby znaleźć trochę przykładów naszej ekspansji.

Żeby nie wyważać kolejnych drzwi, korzystam z pomocy autorów strony „Błędy i owędy”, którą bez kłopotów znajdziecie na Facebooku. Naprawdę warto śledzić! Podają oni takie przykłady:
– węgierski: kaposzta (kapusta), pisztrang (pstrąg);
– ukraiński: cikawyj (ciekawy), ważnost (ważność), dopiru (dopiero);
– białoruski: a mienawita (a mianowicie), skarha (skarga);
– czeski: prziroda (przyroda), przedmet (przedmiot);
– słowacki: predmet (przedmiot);
– litewski: suknele (suknia);
– rumuński: smintina (śmietana), bogat (bogaty);
– angielski i francuski: mazurka (mazurek);
– niemiecki: Grenze (granica), Gurke (ogórek).

Zostaje jeszcze jedno słowo, które Polska dała całemu światu. Moi niemieccy przyjaciele bardzo się zdziwili, kiedy powiedziałem im, że ichnia Wodka wcale nie pochodzi od rosyjskiej wodki. A niechaj więc narodowie wżdy postronni znają, iż słowo Wodka, wodka, vodka, votka, vodki, vodko – i niechaj je piszą, jak lubią – Polakom zawdzięczają.

Ja jednak wolę węgrzyna...

piątek, 3 sierpnia 2018

Sezon ogórkowy


W mediach jak nie upał, to pyton, a to znaczy, że sezon ogórkowy w pełni. Na moim biurku leży sterta notatek i czeka, a ja jakoś nie mogę przełączyć się z trybu roboczo-podróżniczego na roboczo-stacjonarny. Każdy powód jest dobry, żeby nie przegrzewać szarych komórek.

Przedwczoraj – jak na sezon ogórkowy przystało – zapakowałem sześć kilogramów do słoików i teraz czekam, kiedy rodzina i przyjaciele zaczną się upominać o swój przydział. W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, który sam sobie narzuciłem, zachciało mi się relaksu przy komputerze. Na szczęście na Facebooku jest nie tylko polityka, która nigdy nie pozwoli nam od siebie odpocząć i dopadnie nas wszędzie, czy tego chcemy, czy nie.

No i tak sobie wędrując w dół monitora, natknąłem się na „Poprawną polszczyznę”. Perełka! Przejrzałem tę witrynę i wynotowałem co piękniejsze kwiatki wyrwane głównie z tablic promocyjnych w handlu i gastronomii oraz reklam i ogłoszeń. Nowy słownik języka niby-polskiego mógłby zawierać na przykład takie hasła:

– brązoletka
– klijęt
– kretka
– mrożąki
– paletki do babinktona
– sfetr

Gdyby ktoś z czytelników szukał pracy, to nie radzę chodzić do pośredniaka, bo tam nuda. Wygrzebałem dla was, ale niestety tylko dla panów, bardzo konkretną ofertę: „Przyjmę (…) męszczyznę z prawojazdem”. Nie wiem tylko, jakiej kategorii ma być ten prawojazd – A, C czy może Ą+Ć. Wątpliwość jest uzasadniona, ponieważ znalazłem także życzenia zaczynające się od słów „wszystkim babcią i dziadką”.

Jest jeszcze jedna oferta, ale trochę się boję, że chyba jednak za bardzo drastyczna. Osoby o zbyt bujnej wyobraźni serdecznie proszę o przejście do następnego akapitu. „Zatrudnimy osobę na kebab”…

Są tacy, którzy nie czekają, aż podam im oferty na tacy, lecz sami aktywnie szukają zatrudnienia. I wcale nie wybrzydzają. „Każdą propozycja rozpacze” – zapewniają. Inni wzięli swój los w swoje ręce, przeszli na samozatrudnienie i teraz rozglądają się za klientami (ewentualnie klijętami). Jeśli akurat zaczynacie się budować, to nieśmiało polecę „usługi koparko-ładowarko i mini koparko”. Konkurencja właśnie zrealizowała zamówienie i wystawiła rachunek za: „Usuga: pszewus płyt drogowych”.

Ale po co komu droga... Zbudujcie sobie willę. Nie stać was? To może chociaż pół bliźniaka? Też nie? Przecież musi być na to jakaś rada… O, nie masz kasy, to „weś kredyt” – radzi tablica reklamowa. Pewnej pani brakuje już chyba naprawdę niewiele, więc aby spiąć budżet inwestycji, postanowiła sprzedać „sweterek marki KEEP AWAY FROM FIRE”.

Jeśli po lekturze tego odcinka ktoś zauważył u siebie niepokojące objawy, na przykład tolerancję na „pińdziesiąt złoty”, powinien pójść rano do przychodni i zrobić podstawowe badania. Jeśli akurat do wspomnianej przez „Poprawną polszczyznę” (której autorom jeszcze raz dziękuję za inspirację), to koniecznie „nadczo”.