piątek, 30 marca 2018

Pokuta przed telewizorem


Dziś ciąg dalszy „dzieł zebranych”. Autorem wszystkiego, co za chwilę znajdzie się w cudzysłowie, jest jeden dziennikarz. Możecie wziąć mnie na męki, a nie zdradzę nazwiska, chociaż naprawdę mam wielką ochotę. Nikt z większą wprawą nie sprawia, że cierpię oglądając telewizję. Oglądam i cierpię, cierpię i oglądam – taką sobie zadałem pokutę.

„Walczy o to nie najlepsze zagranie kolegi”... Ja go nawet rozumiem. Nie tego, który nie najlepiej zagrał, nie tego, który nam o tym nie najładniej opowiedział, ale tego, który walczył. Ja też walczę o nie najlepsze komentarze w telewizji, bo o czym bym potem pisał?

„Musi odnaleźć swoją koncentrację”. A jak musi się starać komentator, żeby przed transmisją odnaleźć swoją! Naprawdę współczuję, bo Syzyf miał większą szansę wtoczyć swój kamień na szczyt niż ów redaktor skoncentrować się na tyle, aby chociaż w jednej transmisji nie palnąć czegoś, z czego później śmieje się pół znanego mi Twittera.

„Szukają najbardziej odległych elementów światła bramki”. Fizykiem nie jestem, ale wiem, gdzie sprawdzić, czym jest światło. Sprawdziłem i już nie dziwię się piłkarzom, że za promieniowaniem elektromagnetycznym rozglądali się bez widocznych efektów. Gdyby to było chociaż światło całej bramki, ale jak znaleźć jej elementy? Gdzie szukać tych najbardziej odległych?

„Reprezentuje, póki co, barwy czerwonej latarni”. Ile razy można przypominać, że „póki co” to wstrętny rusycyzm, wrzód na polszczyźnie? Kiedy okulista pierwszy raz wspominał mi coś o daltonizmie, odpowiedziałem, że to żaden problem, bo dojeżdżając do skrzyżowania zawsze sobie powtarzam: czerwone na górze, zielone na dole, a to w środku praktycznie nie ma znaczenia. Teraz z telewizji dowiaduję się, że czerwona latarnia ma co najmniej dwie barwy.

„Z przymrużeniem oka sędzia przyglądał się kuksańcom i faulom”. A to dowcipniś z tego sędziego! I jakie to szczęście, że to sędzia piłki nożnej. Ktoś was napadł, obrabował, zamordował... Nie, zamordował nie, bo wtedy byłoby wam raczej wszystko jedno. Policja zrobiła swoje i złapała drania, prokurator domaga się dla niego surowej kary, sędzia na to wszystko figlarnie mruży oko, a sprawozdawca opisuje ze śmiertelną powagą. Prosta historia.

„Napastnik powstrzymany przez obrońcę w zarodku”. No, proszę państwa, ktoś powinien zgłosić podejrzenie popełnienia przestępstwa! Ktoś powinien za to beknąć! Przecież to opis zawoalowanej, ale jednak aborcji. Być może z punktu widzenia taktyki gry w piłkę nożną było to posunięcie genialne, ale tak po ludzku obrzydliwie radykalne.

„Wejście tego piłkarza zdynamizowało kreację drużyny”. Czy zgodzicie się ze mną, że wejście tego komentatora zdynamizowało kreację tej stacji telewizyjnej?

piątek, 16 marca 2018

Nauka nie boli

Dziś samokrytycznie, więc krótko; a krótko, bo samokrytycznie. Ten odgłos, który być może teraz słyszycie, to echo. Właśnie biję się w piersi i przyznaję rację słuchaczowi. Tak się bowiem porobiło, że zostałem współprowadzącym audycję radiową. Niby tylko godzinka tygodniowo, ale to i tak dość czasu, aby coś palnąć i z myśliwego stać się zwierzyną.

Jak w każdy wtorek o 13:00 na antenie internetowego radia weszlo.fm gawędziliśmy sobie o tenisie, akurat o urodzinach Agnieszki Radwańskiej, aż tu nagle zadzwonił telefon. Po krótkim przywitaniu słuchacz przeszedł do konkretów. Muszę się przyznać, że podczas tej rozmowy nie przekonał mnie, ale niepokój jednak zasiał. Wyszedłem ze studia i wyjątkowo wróciłem prosto do domu. Nie zdejmując butów, pomaszerowalem od razu do półki, na której stoją słowniki.

Dawać mi tu tych jubilatów i solenizantów... „Jubilat: osoba, która obchodzi swój jubileusz”. „Jubileusz: ważna, okrągła rocznica jakiegoś wydarzenia”. „Solenizant: osoba obchodząca danego dnia swoje imieniny albo urodziny” – przekonał mnie dopiero prof. Andrzej Markowski.

Sprostowania do audycji nagrywać nie zamierzam, obiecuję jednak, że przestanę – co ja mówię, już przestałem! – upierać się, że z solenizantem mamy do czynienia tylko w przypadku imienin, zaś z jubilatem w dniu dowolnych urodzin. „Tak jest, trzydziestej pierwszej, okrągłej rocznicy” – przypomniało mi się zobowiązanie brygady młodzieżowej z „Misia”. Zdążę się z tym wszystkim oswoić, bo do najbliższych urodzin zostało mi prawie osiem miesięcy, a do jubileuszu prawie cztery lata. Za to solenizantem – zawsze to jakieś pocieszenie – będę nie raz, a dwa razy w roku.

Po występie w radiu i zapasach ze słownikiem zabrałem się do oglądania telewizji. „Ja się czegoś dziś nauczyłem, a oni?” – zapytałem sam siebie. Pytanie okazało się, jak można było przypuszczać, podręcznikowo retoryczne. Ślizgałem się pilotem po kanałach, a z prawie każdego atakowało mnie „w każdym bądź razie”, „w cudzysłowiu”, „w dwutysięcznym osiemnastym”, „6 marzec”, „w miesiącu marcu”, „w dniu dzisiejszym”, „pod rząd”, „póki co”, „ciężki orzech do zgryzienia”, „akwen wodny”, „cofnąć się do tyłu”, „podnieść rękę do góry”, „ileś-tam meczy”, „ilość piłkarzy”...

Przecież nauka nie boli...

czwartek, 1 marca 2018

Nie ma mowy, żeby mówić

Ktoś mi niedawno przypomniał powiedzenie, że „lepiej, aby mówili źle, niż nie mówili wcale”. Przyznałem rozmówcy rację i obiecałem, że z przyjemnością spełnię jego prośbę. Z miejsca jednak odrzuciłem drugi postulat. „Nieważne jak mówią, byle nie przekręcali nazwiska”? Nie tutaj. Tu będę mówił (pisał) o komentatorach źle, bo po to jest ten blog, ale obiecałem im anonimowość i mam zamiar tego się trzymać.

„Nie ma mowy, żeby mówić o…” – pewien komentator oświadczył głosem tak stanowczym, że się zdenerowałem i nie dosłyszałem, o czym mogę mówić, a o czym nie. W tej trudnej sytuacji opowiem więc o nim. Zapraszam na pierwszy odcinek serialu podpadającego pod kategorię „Życie i twórczość”. O twórczości pana X będzie dużo, za to o życiu nic, bo co mnie obchodzi, jak mój – przepraszam: nasz – dzisiejszy bohater mówi poza studiem.

W studiu mówi na przykład tak: „Niebezpiecznie zagrane to zagranie”. Nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem... To może inaczej: „Dla tej drużyny żadnej bramki nie zdobył rezerwowy wchodzący z ławki rezerwowej’. Jaka jest ławka na boisku, każdy widzi; jak długa jest ławka rezerwowa w tej redakcji, nie mam pojęcia, ale chyba trochę za krótka. „Mało tego piłkarza w grze z gry” – zanotowałem i dopiero wtedy nabrałem podejrzeń, że prawdopodobnie mamy do czynienia z fanem filmu „Poszukiwany, poszukiwana”.

Komentatorzy często chwalą piłkarzy, którzy walczą za dwóch, starają się za trzech i czasem jedną interwencją ratują skórę całej drużynie. Oczywiście nie wszyscy. Penien zawodnik klubu Premier League nagle zniknął z radaru, a przynajmniej z monitora. „Brak Anglika przy tych jego wrzutkach” – zauważył sprawozdawca. Nic dziwnego, że komisja ligi do dziś nie stwierdziła, czy piłka sama się wrzuciła, czy jednak ktoś jej pomógł, ponieważ „realizator nie ma aż takiej powtórki”.

Pół biedy, jeśli z boiska zniknie obrońca czy napastnik. Jeśli w porę uprzedzi, że na chwilę wychodzi, to przy wrzutkach zawsze może go zastąpić jeden z kolegów. Gorzej z nieobecnym bramkarzem, chociaż mawia się, że w niektórych meczach można powiesić na poprzeczce ręcznik, a gol dla rywali i tak nie padnie. Żyjemy w XXI wieku, postęp techniczny jest niewiarygodny i być może faktycznie facet z jedynką na plecach będzie niedługo zbędny, skoro po bardzo groźnym strzale – powiedział komentator  „piłka znajduje się w rękawicach”. Same złapały!

Oj, przepraszam, zagalopowałem się. Nie ten mecz, nie ten strzał, za to komentator ten sam. Bramkarz nadal nie wiadomo gdzie, jednak z oklaskami dla pozostawionych przez niego rękawic warto jeszcze trochę się wstrzymać. Powtórka (nadal „nie aż taka”) pokazała bowiem, że „na swoje szczęście strzał nie był trudny do obrony”.

Nastawiałem tych „ i ” (spacje przed i po spójniku są po to, aby odróżnić cudzysłów dolny od górnego, otwierający cytat od zamykającego), więc już na koniec przypomnę panu X, że nie ma mowy, żeby mówić „w cudzysłowiu”. Wiem, co mówię, bo sam to przerabiałem, o czym zaświadczam tu. Jeśli ja się nauczyłem, że tylko „w cudzysłowie”, to chyba każdy może...