Nie wiem, czy mam „słuszną rację”,
że wracam do wyrażeń tautologicznych albo – jak kto woli – pleonazmów. Pisałem
o tym ponad pół roku temu w „Niecelnym trafieniu z najbliższej odległości”, ale nie
wyczerpałem tematu. Do przykładów, które wtedy pominąłem, doszły kolejne.
Tę „słuszną rację” zasłyszałem w telewizyjnym
programie publicystycznym niemającym nic wspólnego ze sportem. Nie jest więc
prawdą, że źle po polsku mówią tylko dziennikarze i komentatorzy sportowi. Niemal
w każdym serwisie informacyjnym usłyszymy, że czegoś jest
„całe mnóstwo”.
Wielu dziennikarzy i prezenterów
upiera się, że fakty mogą być „tylko i wyłącznie” autentyczne, ale ja nie
jestem wcale o tym tak głęboko przekonany. Są takie gazety i takie portale, w
których „fakty” okazują się później nieco naciągane lub wręcz zmyślone przez
autora lub redaktora. Byle tylko czytelnik kliknął, bo to liczy się bardziej
niż prawda.
Przez te pół roku
koledzy-komentatorzy – nawet „doświadczeni rutyniarze” – dbali o to, żebym nie
musiał zbytnio się wysilać. Podczas relacji z turnieju piłkarskiego mogliśmy
usłyszeć na przykład, że dwie drużyny „będą miały dwie doby więcej czasu” na
odpoczynek niż ich przeciwnicy w kolejnej rundzie.
Sam czas też można poddać obróbce
językowej. Ta uwaga dotyczy głównie komentatorów lekkiej atletyki i innych
dyscyplin, w których wyniki określane są w godzinach, minutach, sekundach i ich
setnych częściach. Obawiam się, że „wolniejszy” lub „szybszy czas” uzyskany
przez biegacza, narciarza czy pływaka może wnieść coś nowego do teorii
względności. Do tej pory wydawało mi się, że zarówno dla zwycięzcy, jak i dla
ostatniego na mecie czas płynie w tym samym tempie. Zwykle jest to sześćdziesiąt
sekund na minutę, sześćdziesiąt minut na godzinę i tak dalej, ale być może się
mylę...
Być może pomyliłem się, zarzucając niektórym kolegom nadużywanie zwrotu „uderzyć piłkę” i próbując ich przekonać do mówienia o „kopnięciu piłki”. Właśnie dowiedziałem się, że bramkarz „mógłby
złapać piłkę w dłonie”. Skoro mógłby ją złapać również inną częścią ciała, to zapewne
inny piłkarz mógłby piłkę kopnąć niekoniecznie nogą.
Żeby nie wyszło na to, że potrafię
tylko krytykować, czepiać się i marudzić. Od czasu do czasu bywam także „pozytywnie
oczarowany”, gdy ktoś, kto jeszcze do niedawna mówił tylko lub (nie zaś „i”)
wyłącznie o „ilości” piłek czy turniejów, mówi już o ich „liczbie”. Cieszę się,
jeśli nawet nie ode mnie dowiedział się, „Jak policzyć niepoliczalne”.