piątek, 25 września 2015

Liczba z kropką

W czystym, podlaskim powietrzu nie unosiło się żadne wi-fi. W tych okolicznościach przyrody mój laptop przez prawie tydzień robił tylko za maszynę do pisania (i czytania, jeśli można tak powiedzieć), a telewizor gospodarza – za szafę grającą. Ucieczka przed pracą była tylko pozorna, za to przed mediami – udała się znakomicie.

Wszystko, co dobre – w tym urlop – kończy się zbyt szybko. Wsiada człowiek do auta, włącza (czasem miałby ochotę od razu wyłanczać) radio i już wie, że po kilkugodzinnej podróży (uwaga na roboty drogowe na drodze wylotowej z Białegostoku!) mógłby napisać kolejny odcinek, gdyby tylko chciało mu się notować błędy dziennikarzy, prezenterów, polityków, celebrytów… Powrót – tak samo jak linia autowa jest częścią boiska – można uznać za część wakacji, więc kilka pysznych kąsków jednak pochłonął eter.
Ja leniłem się na Mazurach i Podlasiu, a mój telewizor nudził się w pustym domu. Kiedy wróciłem, wydawało mi się, że mrugnął do mnie (już chciałem napisać „mrugnął dla mnie”, bo nasłuchałem się regionalizmów białostockich z wariacjami suwalskimi) którąś diodą, jakby prosząc o włączenie. Niechętnie, ale dałem się przekonać.
„Przegrywa (albo wygrywa, bo cytuję z pamięci) o minutę dwadzieścia dwa” – powiedział komentator kolarstwa. Od razu przypomnieli mi się komentatorzy lekkiej atletyki, którzy również – mówiąc o wynikach – zdają się nie pamiętać, że każda godzina, minuta i sekunda jest rodzaju żeńskiego i chciałaby być starannie odmieniana. Czy kolarz wygrywał, czy przegrywał, czy o 1.22, czy o 2.40, sprawozdawca powinien był powiedzieć, że „o minutę dwadzieścia dwie”, a tym bardziej „o dwie czterdzieści”, nie „o dwa czterdzieści”.
Na wszystkich dworcach ten błąd jest powtarzany z większą regularnością niż przejeżdżające przez nie pociągi i autobusy. „Planowy czas odjazdu dwunasta zero jeden” – informują głośniki. Nie, proszę głośników – „dwunasta zero jedna”, jeśli oczywiście nie będzie opóźnienia.
Przed urlopem ktoś zadał mi pytanie: „Czy przyznane zostały już akredytacje prasowe dla dwoje dziennikarzy naszej redakcji?”. „Zostały” – odpisałem i aż korciło mnie, żeby dodać, że „oczywiście, ale dla dwojga”, bo tak powinna wyglądać prawidłowa odmiana. Przed naciśnięciem klawisza WYŚLIJ na wszelki wypadek rzuciłem jeszcze okiem na listę akredytowanych. Zrezygnowałem z wszelkich dopisków, bo ta redakcja zgłosiła nie dwoje, lecz dwóch dziennikarzy. Komentarz raczej zbędny.
Z moich notatek wynika, że jakiś gracz potrzebował „trzydzieści pięć minut”, aby zdobyć gola. Robertowi Lewandowskiemu piłkarz nie zaimponował, natomiast komentator podpadł polonistom. Potrzebować kogo?, czego? – czyli dopełniacz, nie biernik. Napastnik Bayernu Monachium potrzebował zatem dziewięciu minut, a ten drugi aż trzydziestu pięciu.
Z zawodowego obowiązku, lecz bez przyjemności, dość regularnie przeglądam portale tenisowe. „Została 1 finalistką” – donosił jeden z nich. Co to za turniej, że w finale tylko jedna finalistka? – zainteresowałem się. Jedna, bo jedynka bez kropki jest przecież liczebnikiem głównym. Autorowi tytułu chodziło zapewne o to, że ta tenisistka została pierwszą finalistką tych zawodów, ale w tym przypadku przy jedynce należało postawić kropkę, bo to liczebnik porządkowy.
Jednym z niewielu wyjątków jest zapis daty – z kontekstu niedwuznacznie wynika bowiem, że chodzi o dzień miesiąca albo rok. Nie można jednak mówić – a ile razy można to powtarzać? – rok „dwutysięczny piętnasty”. Uparcie nieprzekonanych odsyłam do „Winy Ruska".



czwartek, 10 września 2015

Dramat za klawiaturą

Gdy siadałem do pierwszego odcinka, nie byłem pewien, czy wystarczy mi tematów. Wiem, czasem się powtarzam – już ktoś mi zwrócił uwagę, że niekiedy wplatam linki do wcześniejszych wpisów (odpowiadam: nauczyłem się, jak to robić, więc korzystam) – ale najwyraźniej nie doceniłem kolegów dziennikarzy i redaktorów.

Wczoraj na Facebooku znalazłem podpowiedź-delicję – „Tytuł z dzisiejszego Super Expressu: >Martwy kierowca zaparkował na kopercie<. Wszyscy – Krzysztof Mich (razem pracowaliśmy w „Expressie Wieczornym”), który ten smaczek wypatrzył, i ja, i autorzy pozostałych komentarzy – trochę się pośmialiśmy, ale, jeśli trochę dłużej się nad tym zastanowić, śmiać się nie ma z czego.
„Super Expressu” – tej drugiej gazety z tej samej półki zresztą też – nie czytam, ale wiem, jak się ją robi. Gdybym napisał, że tak samo jak kiełbasę i politykę, to wcale bym nie skłamał. I tu, i tam liczy się bowiem tylko efekt końcowy – żeby ludzie kupili, a że zawartość rzadko (jeśli w ogóle...) zgadza się z opisem? W kiełbasie nie ma mięsa, w polityce są tylko obietnice bez pokrycia, a w mediach (nie wszystkich oczywiście) nie liczy się prawda, lecz sprzedaż, oglądalność i klikalność.
Tytuł z martwym kierowcą w roli głównej zapewne wziął się stąd, że nagłówki w stylu „Śmierć za kierownicą” czy „Dramat kierowcy” już spowszedniały. Czytelnik, coraz obficiej karmiony sensacją coraz oszczędniej przyprawioną faktami, obojętnieje. Razem z nim obojętnieją autorzy tekstów i tytułów. Im zależy już tylko na tym, aby przebić się ze swoim artykułem (w tym kontekście nie znoszę słowa „materiał”; Jerzy Chromik, kierownik działu sportowego „EW” lubił mawiać, że z materiałem to do krawca, a nie do redakcji) najpierw we własnej gazecie, a potem w całym kiosku.
I nikomu to nie przeszkadza, dopóki ktoś pozbawiony sumienia, ale niepozbawiony instynktu zarabiania na czyimś nieszczęściu, nie da na okładce zdjęcia zakrwawionego, konającego dziecka. Proszę nawet nie próbować przekonywać mnie, że w ten sposób gazeta wypełniała jakąś misję – zbędny trud.
O tych brukowcach – które dumnie, bo z angielska, same zwą się tabloidami – pomyślałem wracając z konferencji prasowej. Już po jej zakończeniu rozmawiałem z kilkoma kolegami o swoim blogu. Zapewniają, że czytają. Jeden podziękował nawet za wytknięcie mu „póki co”. Faktycznie – od dawna nie mogę go przyłapać na stosowaniu tego rusycyzmu. Drugi próbował tłumaczyć trzeciego, że po lekturze „Polish-swój-Polish” tak się stresuje, że od razu zapomina o dziś i jutrze i podświadomie mówi o „dniu dzisiejszym” i „dniu jutrzejszym”. Inny docenił, że nie wskazuję palcami autorów, lecz najczęściej popełniane przez nich błędy. Nie powiem – miło było posłuchać...
Wracałem z tej konferencji i zastanawiałem się, co w mediach gorsze. Te drobne pomyłki, często przejęzyczenia, rysują, może nawet kaleczą jezyk polski i utrwalają błędy, ale przecież nikogo nie krzywdzą. Jeśli chodzi o mnie, to polskie brukowce mogą wziąć (czy ktoś jeszcze napisze kiedyś „wziąść”?) przykład z jednego z mistrzów tego gatunku. Niedawno „Bild” – nie wiem, co chciał udowodnić – wydrukował jeden numer całkowicie pozbawiony zdjęć. Jeśli miałyby być na nich tylko trupy, celebryci albo fotomontaże, to ja jestem za – za gazetą bez obrazków.
Przez najbliższy tydzień – panie i panowie, komentatorzy i prezenterzy, autorzy artykułów i tytułów – możecie mówić i pisać co i jak chcecie. Obiecuję, że nie będę oglądał telewizji ani czytał gazet, bo w tym czasie zamierzam polish-swój-Deutsch.

czwartek, 3 września 2015

Wziąść się w cudzysłowiu

Facebookowym przebojem zeszłego tygodnia było słowo „wziąść” (o, edytor tekstu chciał wbrew mojej woli poprawić je na „wziąć”), wylansowane i bronione aż do ostatniej kropli atramentu przez Krystynę Pawłowicz. Przepraszam panią profesor i tych, którzy zasugerowali mi ten przypadek jako temat do kolejnego wpisu, że musieli czekać, ale u mnie sportowcy zawsze będą mieli pierwszeństwo przed politykami.

Politycy, chociaż statystycznie lepiej wykształceni, wcale nie mówią po polsku lepiej od sportowców. I ci z koalicji, i ci z opozycji, i ci, którym tylko się wydaje, że mają szansę dostać się do parlamentu, jednakowo kaleczą polszczyznę z mównicy oraz w studiach telewizyjnych i radiowych.
Po tygodniu można chyba uznać, że każdy, kto ma dostęp do internetu, już nigdy nie powie, a tym bardziej nie napisze „wziąść". Podziękujmy pani profesor za lekcję i uznajmy, że był to pojedynczy przypadek. Gdyby jednak miał się okazać „pojedyńczy”, to zastrzegam sobie prawo, aby wrócić do tematu i wytknąć błąd.
Nie trzeba długo myśleć, aby wymyślić – nie „wymyśleć”! – że wymowy „włanczać” i „wyłanczać” z nosowym „a” nijak nie da się przenieść na papier. W tym miejscu aż się prosi o dygresję. Bardzo popularne kiedyś w językach słowiańskich samogłoski nosowe przetrwały już tylko w polskim i kaszubskim. Nosowe „o” zapisujemy jako „ą”, natomiast „e” – „ę”. Dla nosowej samogłoski „a” brakuje graficznego odpowiednika, więc możemy o niej zapomnieć bez żadnego uszczerbku dla tradycji.
Nie tylko „w dniu dzisiejszym” (już pisałem w „Winie Ruska”, że to – podobnie jak „pod rząd” – rusycyzm) słyszałem, że nie powinniśmy żyć przeszłością, że należy „patrzyć” w przyszłość. Niechętnie przyznaję, że ta forma jest już tolerowana przez autorów słowników języka polskiego. Złośliwie dodam, że w Sejmie jeszcze jakoś ujdzie. Forma „patrzeć” jest bardziej staranna i lepiej świadczy o polszczyźnie mówiącego.
Od posłów z przednich rzędów należy wymagać więcej, bo nie tylko kształtują polską politykę, ale również mają wpływ na język. Posłom z ostatnich ław można natomiast współczuć. Wcale nie dlatego, że im najtrudniej o reelekcję; wielu z nich nie wie nawet, jakie miejsce zajmuje. Niektórzy uważają, że „tylnie”. Aby łatwiej zapamiętali, podpowiadam, że jeśli złapią gumę (przed tym nie uchroni żaden immunitet), to albo w przednim, albo tylnym kole. Tylne oczywiście może być prawe albo lewe, ale nigdy nie powinno być „tylnie”.
Nie wiem, czy jestem przekonujący. Jeśli nie, to trudno, ale w żadnym (bez „bądź” w środku tego zwrotu!) razie nie chciałbym być „przekonywujący”, bo to błędny wynik syntezy imiesłowów pochodzących od czasownika dokonanego „przekonać” („przekonujący”) i czasownika niedokonanego „przekonywać” („przekonywający”). Również w tym przypadku to chyba kwestia czasu, kiedy takze ta niepoprawna forma przebije się do polszczyzny codziennej.
Czy ja przypadkiem nie nadużywam cudzysłowu? Dziennikarze, a także politycy, bo to przecież głównie z ich powodu dzisiaj się spotykamy (przypominam o paskudnym „dniu dzisiejszym”), miewają problemy z cudzysłowem w dopełniaczu i zdarza im się powiedzieć „cudzysłowiu” lub „cudzysłowia”. Znacznie częściej – i w mowie, i w piśmie – nie radzą sobie z miejscownikiem. Która wersja – „w cudzysłowiu” czy „w cudzysłowie” – jest poprawna i dlaczego? Sprawdźcie „W temaciecudzysłowu”.