piątek, 22 grudnia 2017

Mniej srebra, więcej złota!

Wydawało mi się, że komentatorzy telewizyjni już niczym nie mogą mnie zaskoczyć. Przepraszam, bo znowu kilku nie doceniłem. „W tym przypadku cudzysłowia już nie trzeba stawiać” – powiedział ten, który w poprzednim zdaniu prawidłowo zacytował coś w cudzysłowie, nie w cudzysłowiu. Do tej pory się zastanawiam, kiedy naprawdę jest sobą – gdy mówi poprawnie czy kiedy się myli?

Jeden z moich ulubionych dziennikarzy telewizyjnych – w tym przypadku podtekstów proszę się nie doszukiwać – od czasu do czasu rani mnie mówiąc „tutej” albo „dzisiej”. Całe szczęście, że nie „wczorej”.

Bohdan Tomaszewski, którego bardzo ceniłem między innymi za piękną polszczyznę, mawiał, że cisza też jest dźwiękiem. Nawet w radiu! Tym bardziej w telewizji mogliby trochę pomilczeć, bo i tak wszystko widać. Moim zdaniem lepiej nie mówić nic, niż powtarzać truizmy. Że – na przykład – „ten zawodnik jest utalentowany”. I bardzo dobrze, ale co z jego rywalami? Czy to jakieś beztalencia? Jeśli tak, to dlaczego ten zdolniacha jednak z nimi przegrywa?

Wiem, że praca komentatora jest trudna. Człowiek się pomyli, a ktoś, kto raptem tylko raz siedział przed mikrofonem, zaraz go na blogu obsmaruje… Jeszcze gorzej mają trenerzy, bo niezadowoleni prezesi-pracodawcy zwalniają ich zwykle przed wygaśnięciem kontraktów. Nic więc dziwnego, że każdy szkoleniowiec „chciałby, aby jego ekipa wygrała ten mecz”, jak wyjaśnił sprawozdawca. Dlaczego tylko ten? Innych nie? I proszę mi pokazać takiego, który by nie chciał. Po co więc gadać dla samego gadania? Mniej srebra, więcej złota!

„Są alternatywy” – zapewnia co drugi. OK, idą święta; niech będzie, że co trzeci. Teoretycznie „jest alternatywa”, ale my jej nie mamy. Rynek praw telewizyjnych został tak podzielony, że praktycznie każdy mecz pokazuje tylko jedna stacja, więc alternatywa telewidza sprowadza się do wyboru: oglądać czy nie oglądać.

Oglądam, bo jeśli nawet mecz słaby, to można się pośmiać na przykład z szyku totalnie przestawnego. Język polski dopuszcza pewną elastyczność, ale bez przesady. Niedawno usłyszałem, że jakiś zespół „tylko wygrywa przed własną publicznością”. Nie uwierzyłem, sprawdziłem i okazało się, że wygrywa tylko przed własną publicznością, choć zdarzają mu się remisy i nawet porażki.

Albo: „piłkarz dołączył do drużyny Kanonierów z Barcelony”. Trochę się interesuję ligą angielską, choć na pewno nie aż tak bardzo, jak komentujący ją dziennikarze, ale wiem, że Kanonierzy są z Londynu. Nowy kolega dołączyl do nich z Barcelony, a to przecież nie to samo.

Za naszą zachodnią granicą to już w ogóle futbol totalny, bo „jeśli chodzi o napastników strzelających gole w Bundeslidze spoza Niemiec…”. Dalej już nie słuchałem. Próbowałem wyobrazić sobie, z jakiego kraju ten piłkarz strzelał do bramki ustawionej w Niemczech.

Selekcjoner reprezentacji Francji ma jeszcze bardziej niezwykłe umiejętności. „Didier Deschamps między innymi na trybunach” – poinformował mnie komentator. Faktycznie, trener na trybunach był, ale odruchowo sprawdziłem, czy nie siedzi również obok mnie.

Na koniec cytat z mojego wybitnego ulubieńca (oczywiście szydzę): „Ten piłkarz ma duże zaawansowanie techniczne”. Czy muszę przekonywać, że ten komentator ma małe zaawansowanie językowe? I dlaczego czasem trochę nie pomilczy?

czwartek, 7 grudnia 2017

Obcy kombinezon

Za oknem raczej jesień, w kalendarzu nawet na pewno, za to w telewizji zima już się rozkręca. Jeszcze tydzień albo dwa, a skoczkowie narciarscy będą nam – nomen omen – wyskakiwali z lodówki.

Mam nadzieję, że nie z lodówki kupionej na kredyt zaciągnięty w firmie, którą reklamuje Polski Związek Narciarski, bo herbata po góralsku okaże się napojem naprawdę niskoprocentowym w porównaniu z odsetkami od tej pożyczki... Ja w każdym razie dyskwalifikuję tę firmę już na rozbiegu.

Koniec dygresji, czas na konkrety. Kilka dni temu Facebook był uprzejmy przypomnieć mi, że Polish-Swoj-Polish skończył trzy latka. Z tej okazji muszę się pochwalić, że mój blog nie tylko nadąża za trendami w polskiej polityce, ale nawet je wyprzedza. Odpowiednia ustawa nie została jeszcze uchwalona, a ja już dostaję od sygnalistów podpowiedzi, kto, gdzie i jak zgrzeszył – głównie słowem – przeciwko poprawnej polszczyźnie. Imion, nazwisk ani tym bardziej numerów PESEL zdradzał nie będę, na wszelki wypadek zasłaniając się ustawą o ochronie danych osobowych.

Sygnalista – nazwijmy go panem X – sprawił, że transmisje z Pucharu Świata w skokach zacznę oglądać bardziej regularnie, a nie tylko wtedy, gdy w całym eterze nie znajdę nic ciekawszego. Dowiedzieliśmy się mianowicie – ja od sygnalisty, a telewidzowie od komentatora – że „Piotr Żyła został zdyskwalifikowany przez kombinezon”.

Muszę przyznać, że na tę wieść zareagowałem stanowczo, chociaż nie od razu. Następnego dnia zarządziłem w domu przegląd szafy w poszukiwaniu kombinezonu, któremu mógłbym zadać kilka pytań. Nie znalazłem żadnego. Pewnie dlatego, że żadnego nie mam, a tym bardziej takiego, który by się nadawał do skakania na nartach.

Pytania jednak same cisną się pod klawisze i aż żal ich nie zadać. Kto temu kombinezonowi dał prawo oceniać Piotra Żyłę? Czy ten kombinezon ma po temu jakiekolwiek kwalifikacje? A jeśli nawet ma, to czyje interesy reprezentuje – nasze czy FIS? I kto go wybrał, bo ja nie... Uważam, że nie można tego tak zostawić, bo dziś Piotr Żyła jest dyskwalifikowany przez kombinezon, a jutro Maciej Kot przez kask albo Kamil Stoch przez but. Lewy!

Drugi sygnalista – tym razem pan Y – zwrócił uwagę nie na wygląd skoczków, lecz ich osiągnięcia. Wiadomo, że w tej konkurencji chodzi z grubsza o to, aby skoczyć i daleko (co jest dla mnie oczywiste), i ładnie (noty za styl – moim zdaniem – to zachęta dla sędziów do majstrowania przy wynikach). Nawet ja to wiem, więc tym bardziej wiedzą komentatorzy. „To najdalsza odległość!” – entuzjazmował się jeden z nich.

Nie podzielam tego entuzjazmu. Po pierwsze nie wiem, kto na tak zacną odległość skoczył, więc nie chciałbym się cieszyć z sukcesu obcokrajowca, a zwłaszcza… (sami wiecie kogo). Po drugie wiem, że odległość w stopniu najwyższym opisującego ją przymiotnika może być największa albo najmniejsza, nigdy zaś najdalsza albo – dlaczego by nie? – najodleglejsza.

Mimo wszystko jestem temu koledze-dziennikarzowi dozgonnie wdzięczny, ponieważ teraz mogę na podstawie jednego zdania ocenić, do komentowania jakiej dyscypliny kto się bardziej nadaje. Jeśli usłyszę o odległości najdalszej – do skoków; jeśli najbliższej – wiadomo, że do piłki.

Pozostałych sygnalistów przepraszam i zapewniam, że żaden meldunek się nie zmarnuje.