A nawet parlez-parlez. Trzeba bronić słabszych
przed silniejszymi, w tym przypadku języka francuskiego przed angielskim. Właśnie
trwa Roland Garros, więc z telewizora od rana do wieczora słychać o French
Open.
Zaprotestowałem na Twitterze. Zanim jednak
ćwierknąłem, zajrzałem na oficjalną stronę turnieju. Wpisałem frazę „French
Open”, włączyłem wyszukiwarkę i po chwili upewniłem się, że taka nazwa nie pada
ani razu. Jest wyłącznie Roland Garros.
Joanna Sakowicz-Kostecka – nie wiem, czy jej
nie zaszkodzę, ale niech tam: moja ulubiona komentatorka tenisa – natychmiast
stanęła w obronie. Nie wiem na pewno, bo nie robiłem nonatek pod tym kątem, ale
mam wrażenie, że stanęła w obronie nie samej siebie, lecz kolegów z pracy.
Szczególnie tych, którym nigdy w życiu nie zdarzyło się powiedzieć Roland
Garros.
Doceniam tych, którzy po angielsku mówią
lepiej ode mnie, chociaż to żadna sztuka. Po francusku nie mówię w ogóle, bo
nie potrafię pojąć, dlaczego jakiś wyraz zapisuje się trzema literami, wymawia
jedną – zresztą inną od tamtych – a na dodatek wszystkie cztery są
samogłoskami.
Asia zasugerowała, żebym na stronie WTA Tour
poszukał wyników Agnieszki Radwańskiej na Roland Garros, i życzyła powodzenia.
Nawet nie próbowałem, bo wiem, że to robota dla Syzyfa. Powtórzę argument,
którym posłużyłem się na Twitterze: WTA nie może być sędzią w tej sprawie,
ponieważ jest współoskarżonym. Tu – nieograniczony limitem 140 znaków –
złagodzę tę tezę i powiem, że jeśli nie współoskarżonym, to co najmniej narzędziem
przestępstwa.
W środowisku tenisowym nie trzeba przypominać,
ale być może znajdzie się tu ktoś, kto nie wie, że Roland Garros jest jedynym
zawodowym turniejem, podczas którego sędziowie ogłaszają wyniki wyłącznie po
francusku. Wszędzie indziej zasada jest taka: najpierw język lokalny, potem –
aby wszyscy zrozumieli – tłumaczenie na angielski.
Bronię tego francuskiego w polskich mediach,
chociaż nie jestem ani romanistą (z powodów obiektywnych), ani frankofilem (z
powodów subiektywnych). Bardzo prawdopodobne, że jest to walka z wiatrakami, bo
angielski – czy tego chcemy, czy nie – wypiera inne języki tam, gdzie ma to
jakieś uzasadnienie (np. w terminologii technicznej i informatycznej) czy wręcz
żadnego. Kiedyś już wspominałem, że weekend może być, ale przed agendami,
briefingami, kontentami czy feedbackami powinniśmy się bronić czym popadnie.
Przed French Openami również.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz