Niech mnie ręka boska broni – albo nawet sam komendant
strzeże – przypisywać sobie jakiekolwiek zasługi. Faktem jest jednak, że w
trzecim piśmie, jakie w ciągu dwóch miesięcy wysłała do mnie Straż Miejska,
znalazłem najmniej błędów. Oj tam – znów trzy (dwa interpunkcyjne i jeden
redaktorski), ale w jedenastu linijkach, a nie jak poprzednio w zaledwie
trzech. Nic jednak dziwnego, skoro odręczny podpis złożył, z upoważnienia (przepraszam za powtórzenie, ale nie mogłem oprzeć się pokusie) samego komendanta, jego II zastępca.
Forma listu, trzeba przyznać, całkiem poprawna, bo trudno
się przyczepiać tylko do dwóch przecinków i jednej spacji, których zabrakło. Przyczepię
się więc do treści. Żeby nie zanudzać, nie będę cytował, tylko streszczę. Autor
usiłował przekonać mnie, że druk wezwania do zapłaty (pisałem o nim tutaj) jest
zgodny z przepisami Straży Miejskiej, bo został opracowany przez pracowników
Straży Miejskiej na podstawie zarządzenia komendanta Straży Miejskiej.
Nie wiem, do czego usiłował mnie przekonać. Przecież nie
polemizowałem z treścią druku, na co najlepszym dowodem jest wyciąg z mojego
konta – zapłaciłem za holowanie (porwanie) i parking (areszt) i jeszcze
dorzuciłem (oczywiście nie z własnej woli) stówę za parkowanie w miejscu nie
wiadomo dlaczego niedozwolonym. Nie zgadzałem się tylko z polszczyzną, bo o
tym, że druk został napisany po polsku, świadczą znaki charakterystyczne dla
naszego języka (znaki diakrytyczne, nie drogowe).
Ot, urzędnicza logika... Z dziennikarską wcale nie jest
lepiej. Podczas fazy pucharowej piłkarskiej (ale nie tylko) Ligi Mistrzów
komentatorzy lubią przypomnieć, że w poprzednim sezonie „drużyna X odpadła z drużyną
Y”. Czyli odpadły obie? Raczej nie, bo jedna, ta Y, grała przecież dalej i
nawet zdobyła trofeum.
„Faworytów jest co najmniej kilku” – to z okazji zawodów
lekkoatletycznych. Gapię się w telewizor, widzę ośmiu sprinterów i liczę tych
faworytów. Jeśli być może jest ich więcej niż kilku, to już kilkunastu.
Wychodzi więc na to, że bieg ma więcej faworytów niż uczestników. Nic dziwnego,
że walka zacięta, poziom wysoki, a wyniki znakomite.
„To nieprawdopodobne!”
– zżymają się komentatorzy, kiedy tenisista popełnia podwójny błąd serwisowy.
Ależ to jest wysoce prawdopodobne! Wystarczy zajrzeć do statystyki, którą ci
sami sprawozdawcy faszerują nas przez cały mecz. Liczba podwójnych błędów jest
pokazywana równie często jak asów. Niektórym graczom błędy zdarzają się nawet częściej
niż wygrywające serwisy, więc z tym rachunkiem nieprawdopodobieństwa radziłbym
nie przesadzać.
Nie
lubię też (kiedyś zresztą już o tym wspominałem), gdy komentatorzy powtarzają –
w różnych wariantach – że jeśli „piłkarze marzą o awansie, to muszą szybko
strzelić gola”. Nie wiem, co mają do tego marzenia. Gdyby moja drużyna
przegrywała nawet 0:6, a od końca meczu dzieliłyby nas już tylko minuty, nadal
mógłbym sobie marzyć, że jednak wygramy. Szanse na sukces, przyznaję,
mielibyśmy marne i dlatego tego zwycięstwa raczej nie rozważałbym w kategorii
planów, ale wolałbym, aby marzeń – dopóki piłka w grze – nikt mi nie odbierał.
Marzy
mi się także, aby wszyscy urzędnicy – nie tylko strażnicy miejscy próbujący
uzasadnić, dlaczego wkładają ręce do mojej kieszeni – pisali poprawnie po
polsku. Chcecie powiedzieć, że to nieprawdopodobne?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz