W czystym, podlaskim powietrzu nie
unosiło się żadne wi-fi. W tych okolicznościach przyrody mój laptop przez
prawie tydzień robił tylko za maszynę do pisania (i czytania, jeśli można tak
powiedzieć), a telewizor gospodarza – za szafę grającą. Ucieczka przed pracą
była tylko pozorna, za to przed mediami – udała się znakomicie.
Wszystko, co dobre – w tym urlop –
kończy się zbyt szybko. Wsiada człowiek do auta, włącza (czasem miałby ochotę
od razu wyłanczać) radio i już wie, że po kilkugodzinnej podróży (uwaga na
roboty drogowe na drodze wylotowej z Białegostoku!) mógłby napisać kolejny
odcinek, gdyby tylko chciało mu się notować błędy dziennikarzy, prezenterów,
polityków, celebrytów… Powrót – tak samo jak linia autowa jest częścią boiska –
można uznać za część wakacji, więc kilka pysznych kąsków jednak pochłonął eter.
Ja leniłem się na Mazurach i
Podlasiu, a mój telewizor nudził się w pustym domu. Kiedy wróciłem, wydawało mi
się, że mrugnął do mnie (już chciałem napisać „mrugnął dla mnie”, bo nasłuchałem
się regionalizmów białostockich z wariacjami suwalskimi) którąś diodą, jakby
prosząc o włączenie. Niechętnie, ale dałem się przekonać.
„Przegrywa (albo wygrywa, bo
cytuję z pamięci) o minutę dwadzieścia dwa” – powiedział komentator kolarstwa.
Od razu przypomnieli mi się komentatorzy lekkiej atletyki, którzy również –
mówiąc o wynikach – zdają się nie pamiętać, że każda godzina, minuta i sekunda
jest rodzaju żeńskiego i chciałaby być starannie odmieniana. Czy kolarz
wygrywał, czy przegrywał, czy o 1.22, czy o 2.40, sprawozdawca powinien był
powiedzieć, że „o minutę dwadzieścia dwie”, a tym bardziej „o dwie czterdzieści”,
nie „o dwa czterdzieści”.
Na wszystkich dworcach ten błąd
jest powtarzany z większą regularnością niż przejeżdżające przez nie pociągi i
autobusy. „Planowy czas odjazdu dwunasta zero jeden” – informują głośniki. Nie,
proszę głośników – „dwunasta zero jedna”, jeśli oczywiście nie będzie
opóźnienia.
Przed urlopem ktoś zadał mi
pytanie: „Czy przyznane zostały już akredytacje
prasowe dla dwoje dziennikarzy naszej redakcji?”. „Zostały” – odpisałem i aż
korciło mnie, żeby dodać, że „oczywiście, ale dla dwojga”, bo tak powinna
wyglądać prawidłowa odmiana. Przed naciśnięciem klawisza WYŚLIJ na wszelki
wypadek rzuciłem jeszcze okiem na listę akredytowanych. Zrezygnowałem z wszelkich
dopisków, bo ta redakcja zgłosiła nie dwoje, lecz dwóch dziennikarzy. Komentarz
raczej zbędny.
Z moich notatek wynika, że jakiś
gracz potrzebował „trzydzieści pięć minut”, aby zdobyć gola. Robertowi
Lewandowskiemu piłkarz nie zaimponował, natomiast komentator podpadł
polonistom. Potrzebować kogo?, czego? – czyli dopełniacz, nie biernik.
Napastnik Bayernu Monachium potrzebował zatem dziewięciu minut, a ten drugi aż
trzydziestu pięciu.
Z zawodowego obowiązku, lecz bez
przyjemności, dość regularnie przeglądam portale tenisowe. „Została 1
finalistką” – donosił jeden z nich. Co to za turniej, że w finale tylko jedna
finalistka? – zainteresowałem się. Jedna, bo jedynka bez kropki jest przecież liczebnikiem
głównym. Autorowi tytułu chodziło zapewne o to, że ta tenisistka została
pierwszą finalistką tych zawodów, ale w tym przypadku przy jedynce należało
postawić kropkę, bo to liczebnik porządkowy.
Jednym z niewielu wyjątków jest
zapis daty – z kontekstu niedwuznacznie wynika bowiem, że chodzi o dzień
miesiąca albo rok. Nie można jednak mówić – a ile razy można to powtarzać? –
rok „dwutysięczny piętnasty”. Uparcie nieprzekonanych
odsyłam do „Winy Ruska".
Arturze, super, nie wiedziałam , ze jesteś tak wspaniałym polonista, cieszę się, a rok ... ech!!!
OdpowiedzUsuńj
Jadziu, ja też nie wiedziałem, dopiero Ty zwróciłaś na to uwagę ;-). Dziękuję!
OdpowiedzUsuń