Gdy siadałem do pierwszego
odcinka, nie byłem pewien, czy wystarczy mi tematów. Wiem, czasem się powtarzam
– już ktoś mi zwrócił uwagę, że niekiedy wplatam linki do wcześniejszych
wpisów (odpowiadam: nauczyłem się, jak to robić, więc korzystam) – ale
najwyraźniej nie doceniłem kolegów dziennikarzy i redaktorów.
Wczoraj na Facebooku znalazłem
podpowiedź-delicję – „Tytuł z dzisiejszego Super Expressu: >Martwy kierowca
zaparkował na kopercie<. Wszyscy – Krzysztof Mich (razem pracowaliśmy w
„Expressie Wieczornym”), który ten smaczek wypatrzył, i ja, i autorzy
pozostałych komentarzy – trochę się pośmialiśmy, ale, jeśli trochę dłużej się
nad tym zastanowić, śmiać się nie ma z czego.
„Super Expressu” – tej drugiej
gazety z tej samej półki zresztą też – nie czytam, ale wiem, jak się ją robi. Gdybym
napisał, że tak samo jak kiełbasę i politykę, to wcale bym nie skłamał. I tu, i
tam liczy się bowiem tylko efekt końcowy – żeby ludzie kupili, a że zawartość
rzadko (jeśli w ogóle...) zgadza się z opisem? W kiełbasie nie ma mięsa, w
polityce są tylko obietnice bez pokrycia, a w mediach (nie wszystkich
oczywiście) nie liczy się prawda, lecz sprzedaż, oglądalność i klikalność.
Tytuł z martwym kierowcą w roli
głównej zapewne wziął się stąd, że nagłówki w stylu „Śmierć za kierownicą” czy
„Dramat kierowcy” już spowszedniały. Czytelnik, coraz obficiej karmiony sensacją
coraz oszczędniej przyprawioną faktami, obojętnieje. Razem z nim obojętnieją
autorzy tekstów i tytułów. Im zależy już tylko na tym, aby przebić się ze swoim
artykułem (w tym kontekście nie znoszę słowa „materiał”; Jerzy Chromik,
kierownik działu sportowego „EW” lubił mawiać, że z materiałem to do krawca, a
nie do redakcji) najpierw we własnej gazecie, a potem w całym kiosku.
I nikomu to nie przeszkadza,
dopóki ktoś pozbawiony sumienia, ale niepozbawiony instynktu zarabiania na
czyimś nieszczęściu, nie da na okładce zdjęcia zakrwawionego, konającego
dziecka. Proszę nawet nie próbować przekonywać mnie, że w ten sposób gazeta
wypełniała jakąś misję – zbędny trud.
O tych brukowcach – które dumnie,
bo z angielska, same zwą się tabloidami – pomyślałem wracając z konferencji
prasowej. Już po jej zakończeniu rozmawiałem z kilkoma kolegami o swoim blogu.
Zapewniają, że czytają. Jeden podziękował nawet za wytknięcie mu „póki co”.
Faktycznie – od dawna nie mogę go przyłapać na stosowaniu tego rusycyzmu. Drugi
próbował tłumaczyć trzeciego, że po lekturze „Polish-swój-Polish” tak się
stresuje, że od razu zapomina o dziś i jutrze i podświadomie mówi o „dniu
dzisiejszym” i „dniu jutrzejszym”. Inny docenił, że nie wskazuję palcami
autorów, lecz najczęściej popełniane przez nich błędy. Nie powiem – miło było
posłuchać...
Wracałem z tej konferencji i
zastanawiałem się, co w mediach gorsze. Te drobne pomyłki, często
przejęzyczenia, rysują, może nawet kaleczą jezyk polski i utrwalają błędy, ale
przecież nikogo nie krzywdzą. Jeśli chodzi o mnie, to polskie brukowce mogą
wziąć (czy ktoś jeszcze napisze kiedyś „wziąść”?) przykład z jednego z mistrzów
tego gatunku. Niedawno „Bild” – nie wiem, co chciał udowodnić – wydrukował jeden numer
całkowicie pozbawiony zdjęć. Jeśli miałyby być na nich tylko trupy, celebryci
albo fotomontaże, to ja jestem za – za gazetą bez obrazków.
Przez najbliższy tydzień – panie i
panowie, komentatorzy i prezenterzy, autorzy artykułów i tytułów – możecie
mówić i pisać co i jak chcecie. Obiecuję, że nie będę oglądał telewizji ani
czytał gazet, bo w tym czasie zamierzam polish-swój-Deutsch.
Bardzo lubię Twoje wpisy sama łapię się na tym, że wielokrotnie sprawdzam tekst, najgorzej być złapanym, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńj
Miło słyszeć, dobrze wiedzieć. Każdy komentarz, a zwłaszcza pozytywny, mobilizuje. Dziękuję, pozdrawiam
Usuńa.