czwartek, 22 stycznia 2015

W temacie cudzysłowu

ZSRR i inne państwa bloku wschodniego przodowały prawie we wszystkim. Nie radziły sobie tylko z produkcją wazeliny, bo Józefowi Stalinowi pochlebstw było ciągle za mało. Jednym z tytułów, które mu nadali propagandziści, był „Wielki językoznawca”. Stalin umarł (szkoda, że tak późno), a razem z nim jego wątpliwe dokonania lingwistyczne.

Lech Wałęsa czuje się chyba nieźle, natomiast jego powiedzenie na pewno ma się znakomicie. Zaczęło już nawet żyć własnym życiem, znajdując naśladowców we wszystkich mediach i po obu stronach klawiatury, mikrofonu i kamery. „W temacie” – tak dziennikarze piszą i mówią, tak powtarzają za nimi politycy, sportowcy, ludzie na ulicy i na Facebooku. Nawet ci, którzy nie mają nic do powiedzenia. Zdecydowanie lepiej by było, gdyby mówili na temat. Z językowego punktu widzenia mówienie nawet nie na temat dałoby się jakoś uzasadnić, ale „w temacie” – nie!
Nie wszystko można zwalać na Wałęsę. „W każdym bądź razie” to nie on pierwszy popełnił ten właśnie błąd, będący zbitką powiedzeń „w każdym razie” i „bądź co bądź”. Język to nie szampon z odżywką – dwa w jednym to nie jest żadna promocja ani wartość dodana. Raczej odjęta.
Wróćmy jednak do polszczyzny komentatorów sportowych, a zwłaszcza piłkarskich, bo to przecież oni zmusili mnie do pisania tego blogu. Najbardziej pospolity rzeczownik w ich słowniku to „mecz”. Jak powinien brzmieć w dopełniaczu liczby mnogiej – „meczy” czy „meczów”? To nie jest pytanie hamletowskie. Językoznawcy dopuszczają wprawdzie oba warianty, sugerują jednak, że forma „meczów” podoba im się bardziej. Nie dość, że w ogóle jest używana znacznie częściej, to nie musi obawiać się konkurencji „meczy” w książkach i wydawnictwach redagowanych staranniej niż kolumny sportowe gazet.
Chyba nikt – poza tymi, którzy sami tak mówią – nie ma wątpliwości, że w piłkę nie da się grać ani „na dużym ryzyku”, ani „na dużym poświęceniu”. Tak nie powinno się mówić nawet na kacu. Na ryzyku zmiany kursowej zagrali „frankowicze” i mają teraz za swoje.
Denerwuje mnie zjadanie przez niektórych komentatorów słowa „finał”. Wystarcza im, że jakaś drużyna „awansowała do jednej ósmej Ligi Mistrzów”. Czy wobec tego należy się spodziewać kolejnych awansów – do jednej czwartej, jednej drugiej i całej? Ci sami sprawozdawcy lubią też, kiedy finałowi towarzyszy przymiotnik „wielki”. Trochę się sportem interesuję, ale o małych finałach tych rozgrywek dotąd nie słyszałem.
Raz jest się twórcą, raz tworzywem... Na początku poprzedniego odcinka wspomniałem o sukcesie, jakim było przekonanie kolegi-komentatora, aby „póki co” zastąpił „na razie”. Teraz wypada pochwalić kogoś, kto jednym celnym skojarzeniem oduczył mnie popełniania innego błędu.
Od dziecka plątało mi się „w cudzysłowie” z „w cudzysłowiu”. Raz mówiłem tak, raz siak, zależnie od humoru. Pewnego dnia Zuzia, wówczas jeszcze licealistka, zapytała mnie, powołując się na autorytet swojej nauczycielki: – Mówisz „w dupiu” czy „w dupie”?
Nie wahajcie się korzystać nawet z tak pozasłownikowych argumentów. Każdy powinien mieć swoją Zuzię, chociaż prawdziwa jest tylko jedna.

6 komentarzy:

  1. Bardzo mi miło, że dołożyłam cegiełkę do tego "muru" :) Powiem, że "aż się nie spodziewałam!" ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. "W temacie" finału - kiedyś na portalu zajmującym się tenisem przeczytałem, że zawodnik X zagra w ścisłym finale :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedawno gdzieś przeczytałem lub usłyszałem, że użycie przymiotnika osłabia siłę rzeczownika. Pięknie powiedziane. Najcięższym grzechem komentatorów (czy to gadających, czy to piszących) jest gadulstwo i brak szacunku dla słowa. Wydaje im się, że jeśli mówią (piszą) więcej, to są mądrzejsi. To chyba właśnie taki przypadek, o którym napisałeś.

      Usuń
    2. "To Rosolska w piątkowym meczu powiedziała ostatnie słowo, wbijając gwoździa spod siatki przy piłce meczowej." - źródło onet.pl, relacja z meczu drugiej rundy AO

      Usuń
  3. Artur, nie ustawaj w wysiłkach! Trop, śledź, piętnuj. Ku chwale czystości ojczystego języka!

    OdpowiedzUsuń