Napisał do mnie pan Artur. Pan Artur jest naczelnikiem
oddziału w mojej ulubionej instytucji, czyli Straży Miejskiej m. st. Warszawy.
Dlaczego ulubionej, wyjaśniłem tu. Tam z kolei czepiałem się kolegów, którzy
spoufalają się czy to ze sportowcami, o których opowiadają, czy z rozmówcami.
Ja z panem Arturem spoufalam się tylko trochę. Nie dlatego, że imiennik, lecz
dlatego, że w tym negatywnym kontekście (w pozytywnym piszę zbyt rzadko;
stanowczo muszę się poprawić) być może wolałby jednak nie po nazwisku.
Od czasu, kiedy odesłałem Straży Miejskiej pismo pełne
błędów językowych, minęły prawie dwa miesiące. Nie wiem, jak długo list zalegał
na poczcie, nie mam pojęcia, na czyich biurkach nabierał potem mocy urzędowej,
nie chcę zgadywać, ilu strażników parkingów uznało, że w ogóle nie warto
zawracać sobie głowy obywatelem Rolakiem, chyba że znów się podłoży i zostawi
auto w miejscu niedozwolonym.
Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Zastanawiam się tylko, jakie
kompetencje językowe trzeba mieć, aby pracować w Straży Miejskiej i w jej
imieniu korespondować z petentami. Przecież zdarzają się tak upierdliwi jak ja.
A ja – jak wiadomo – czepiać się lubię za najbłahszy przecinek. Pomyślałem – ciągle
mam nadzieję, że nie pochopnie – że wykształcenie średnie wypadałoby mieć. Poprawcie
mnie, jeśli się mylę, ale język polski – mimo wielu reform i pseudoreform
systemu edukacji – z matury chyba nie wypadł, prawda?
Na stronie internetowej Straży Miejskiej chciałem
sprawdzić, czy od kandydatów na funkcjonariuszy wymagana jest matura. Tej
informacji nie znalazłem, bo utknąłem w zakładce „Rekrutacja”. Przed wyrazem
„lub” wypatrzyłem przecinek. Miał takie samo prawo tam stać, jak mój samochód pod
znakiem opatrzonym tablicą T-24. Sam tego przecinka nie mogłem odholować, więc
wzywam Straż Miejską, aby zrobiła to na swój koszt. To jej przecinek.
Pan Artur – lepiej przyznać się późno niż wcale – napisał
to pismo nie tyle do mnie, co do mojej wiadomości. Poinformował panią
Małgorzatę (jeszcze raz przepraszam za poufałą formę narracji, ale już mi się
nie chce przerabiać tego tekstu), czyli Kierownika Referatu ds. Wykroczeń, i
mnie przy okazji, że (uwaga, pisownia oryginalna):
„W związku z wejściem w życie Zarządzeniem Komendanta nr.
4/2016 z dnia 08.03.2016r. w sprawie Regulaminu Wewnętrznego Straży Miejskiej
m.st. Warszawy w załączeniu przekazuję pismo pana Artura Rolaka celem dalszego
wykorzystania”.
Nie śmiem przypuszczać, że Zarządzenie Komendanta (nie mam
też odwagi nie użyć wielkich liter) zostało wydane z mojego powodu. Przecież
tekst na blogu „wywiesiłem” pięć dni wcześniej, list wysłałem w tym samym
czasie, a po drodze był jeszcze weekend.
Mam natomiast ochotę wytknąć panu Arturowi wszystkie
błędy, które popełnił w trzech wierszach i zaledwie 229 znakach (z akapitem i
spacjami włącznie).
1. „Zarządzeniem” wchodzi w życie w terminie wskazanym przez
pana komendanta, ale w tym przypadku zawsze w dopełniaczu (czyli
„Zarządzenia”).
2. Po skrócie „nr” nie stawiamy kropki, ponieważ kończy
się ostatnią literą pełnej formy mianownikowej.
3. Pod dacie, a przed „r.”, należy wcisnąć klawisz spacji.
„Celem dalszego wykorzystania” brzmi strasznie. Nie
dlatego, że wszystko, co napisałem, mogłoby być wykorzystane przeciwko mnie. Tę
formę słowniki tolerują, przyklejając jej jednak łatkę urzędowej. Proponuję
bardziej literacką „w celu”, która przecież nie godzi w powagę urzędu, a mogłaby
ocieplić wizerunek Straży Miejskiej.
Czasy takie, że wszystko kosztuje. Jak, waszym zdaniem,
Straż Miejska powinna mi się odpłacić za korepetycje? Mam wystawić fakturę za
dwie lekcje? Zaproponować barter i zwrot kwoty mandatu (czort z odsetkami i punktem
karnym)? A może wystąpić o glejt, który zwolniłby mnie z jednego mandatu w
przyszłości?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz