Dałem sobie kilka dni urlopu, stąd
tydzień przerwy w polerowaniu polszczyzny. Wróciłem ze wsi do miasta, znad
jeziora i spod lasu przed telewizor i komputer, i od razu wdałem się w wymianę
zdań na Twitterze. Wytknąłem jakiś błąd jezykowy, pochwaliłem innego
krytykującego – i dalej już samo poszło.
A zaczęło się od niewinnej uwagi Radosława
Nawrota, któremu nie jest obojętny język, jakim posługuje się nasza grupa
zawodowa, że zwrot „piłkarz jest pod grą” trudno uznać za wzór poprawności albo
piękna. Dodałem, że „piłkarz pod kryciem” brzmi co najmniej zalotnie, i wtedy jeden
z dyskutantów zarzucił nam, że się czepiamy.
Komentatorzy mówią jak mówią, a
ponieważ wszyscy ich rozumieją, to w czym problem? – tak z grubsza argumentował.
W tym, szanowny adwersarzu, że mógłbym przecież napisać „adwersażu” i też
(„terz”...) byśmy się zrozumieli. Otóż nie – każdy język (jak mecze pucharowe,
o czym nigdy nie zapominają przypomnieć komentatorzy) „rządzi się swoimi
prawami”. Można mówić ładnie lub brzydko, zwięźle lub rozwlekle, interesująco
lub zanudzać słuchaczy, ale zawsze trzeba w zgodzie z regułami.
Zastanawiałem się, po jaki
przykład sięgnąć, aby pokazać, że „język piłkarski” przekracza nie tylko
granice poprawności, ale także absurdu. Nie musiałem długo szukać, bo nie po to
od prawie roku robię notatki, żeby teraz tracić czas na myślenie. Tym słowem
jest „faul”, przez sprawozdawców, towarzyszących im ekspertów oraz samych
piłkarzy powszechnie uważany za synonim „rzutu wolnego”.
„Piłkarz domaga się od sędziego
faulu” – usłyszałem i zapisałem. Meczu już nie pamiętam, więc teraz staram się
wyobrazić sobie tę sytuację. Zawodnik przebiega obok arbitra i żąda, żeby go
kopnął albo chociaż podciął? „Ten faul Arsenalowi się należał” – o, to jeszcze
ciekawszy lapsus. Czyżby komentator był sympatykiem Tottenhamu i cieszył go
każdy faul na piłkarzu rywala zza miedzy? „Nie było faulu” – lubi zapewniać
komentator, który zbyt wolno zbliża się do wieku emerytalnego. A faul był, co
pokazały liczne powtórki. Nie było tylko gwizdka sędziego i rzutu wolnego, ale
to już inny problem.
Kolejnym przykładem szkodliwej
nowomowy rozmnażającej się w języku komentatorów jak ostatnio sinice w Bałtyku
jest „stały fragment gry”. Jeśli akurat nie patrzę w telewizor, to nie dowiem
się, czy chodzi o rzut rożny czy wolny. Stałym fragmentem gry jest przede
wszystkim rozpoczęcie meczu, więc dlaczego coraz liczniejsza rzesza
komentatorów ekscytuje się kornerem jako pierwszym stałym fragmentem dla tej
samej drużyny? Poza tym zawsze warto mówić jak najbardziej konkretnie –
precyzja to przecież zaleta.
Albo „przegrać piłkę przez
obrońcę”... Zawsze wydawało mi się (i chyba nie zanosi się na to, aby ta
definicja miała się zmienić), że „przegrana” znaczy to samo, co „porażka”. Nie
dla niektórych komentatorów jednak. Im nie przeszkadza, iż obrońca tej piłki
nie stracił (nie przegrał), bo rywal w ogóle nie próbował mu jej odebrać. Tym
dziennikarzom, takie odnoszę wrażenie, zależy nie tyle na rzetelnym przekazie,
co na orygilności wypowiedzi.
Wróćmy na chwilę do „faulu”. Są
jeszcze tacy sprawozdawcy, którzy potrafią użyć porównania, które potwierdza,
że znają właściwe znaczenie tego słowa. „Faul czysty jak łza” – ocenił jeden z
nich. Sędzia oczywiście tej opinii nie słyszał, ale zgodził się z nią „w
ciemno” – gwizdnął i podyktował rzut wolny.
Ostatnio natknąłem się na takie zdanie w sprawozdaniu z meczu: "Faul Kowalskiego został ukarany czerwoną kartką". Tekst cytuję dokładnie, zmieniłem tylko nazwisko piłkarza.
OdpowiedzUsuńTo logiczne. Rywal Kowalskiego domagał się od sędziego faulu. Sfaulował go jednak Kowalski, co zdenerwowało sędziego i pokazał czerwoną kartkę faulowi.
UsuńPozdrawiam