Nie można tylko ganić, wyśmiewać, wytykać. Chociaż od
czasu do czasu wypada napisać także dobre słowo. No to pochwalę autorów i
redaktorów „Batoraka”. „Batoraka” nie kupicie ani w kiosku, ani na stacji
benzynowej, nie ma go nawet w salonach prasowych. A ja mam egzemplarz tego
miesięcznika, więc głupio by było nie wziąć go pod „poliszową” lupę.
Tak, są błędy. Niedociągnięcia i brak konsekwencji
również. Muszą być, bo twórcy „Batoraka” nie mają jeszcze doświadczenia i
dopiero uczą się, jak należy robić gazetę. A uczą się szybko, bo pod wieloma
względami efekt ich pracy niczym nie ustępuje pismom, które znamy z półek z
prasą. Mam nawet wrażenie, że niektóre przewyższa, bo w „Batoraku” nie
znalazłem tych błędów, które od dawna mnie irytują i które skłoniły do
blogowania na ten temat. A jeśli nawet są, to nie rzuciły mi się w oczy. Fakt,
wzrok mam słaby; złośliwi mówią, że najczęściej widzę tylko to, co chcę widzieć.
Liczebniki – jeśli porządkowe, to zapisane cyframi
rzymskimi, a jeśli arabskimi, to obowiązkowo z kropką, zbiorowe użyte i odmienione wręcz wzorowo, a policzalne (liczba) mylone z niepoliczalnymi (ilość) rzadziej niż średnia krajowa. Rzeczowniki odczasownikowe z
partykułą przeczącą „nie” złączone jak słownik przykazał, o czym bardzo często nie
pamiętają dziennikarze i nie wiedzą urzędnicy. Spójnik „bowiem”, rozdzielający części
zdania złożonego, nie stoi zaraz po przecinku, co zdarza się nawet w publikacjach
zawodowców. Młodzież nie zapomniała, że są w życiu autora takie chwile, kiedy przecinek trzeba postawić nawet przed spójnikiem
„i”.
Od prawie dwóch lat czepiam się formy i raczej unikam
polemizowania z treścią tekstów pisanych lub wypowiadanych w mediach. W tym
przypadku zrobię jednak wyjątek. Niektóre artykuły w „Batoraku” czyta się z
niedowierzaniem, że wyszły spod pióra (z klawiatury) ucznia liceum. Zacząłem
się zastanawiać, ile w tym zasługi samych autorów, ile pracy redaktorów, a ile wpływu nauczyciela opiekującego się redakcją. Ale nie – większych ingerencji chyba nie
ma, bo poziom artykułów jest dość zróżnicowany i nie da się powiedzieć, że zjechały
z tej samej taśmy.
Skoro już tak chwalę i niemal tracę w tym umiar, to na
zakończenie powiem jeszcze, że kilku autorów chętnie zaprosiłbym na praktyki do
„Tenisklubu”, gdyby tylko interesowali się tą dyscypliną sportu. A na praktyki
do nich wysłałbym tych, o których piszę tu co tydzień. No, ostatnio co dwa
tygodnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz