Słuchałem uważnie, starałem się życzliwie, a
wyszło jak zawsze – zrobiłem mnóstwo notatek. Wielu spośród tych, którzy mówili
w Rio do mikrofonu, upierałoby się, że „całe mnóstwo”. Przyjmując ich punkt
widzenia, odpowiadam, że tylko pół mnóstwa albo i mniej, bo w tym roku nie
zarywałem nocy, aby śledzić igrzyska.
Większość bezwzględna wysłanników TVP i
prezenterów zagadujących nas ze studia przekonywała, że oglądamy olimpiadę, a
tylko nieliczni, że igrzyska olimpijskie. Niektórzy słyszeli kiedyś, że to
chyba nie to samo, i starali się błysnąć. Słabo błysnęli mówiąc, że to XXXI Igrzyska
Olimpijskie. Nie, proszę panów, nie XXXI, lecz – trzymajmy się już liczb
rzymskich – XXVIII. Przecież Igrzyska VI, XII i XIII Olimpiady nie odbyły się z
powodu wojen światowych. Można nie pamiętać, ale wypada wiedzieć.
Mam wrażenie, że przez całą olimpiadę – czyli cztery
lata od igrzysk do igrzysk – komentatorzy ciężko trenowali. Ci dobrzy –
nazwisk, choć jest ich niewiele, chyba lepiej nie wymieniać – utrzymali poziom
i zniechęcali mnie do zabawy pilotem. Pozostali tak mocno utrwalili błędy
językowe, które popełniają na co dzień, że mógłbym dziś z lenistwa przepisać
połowę dotychczasowych odcinków „Polisza” i bez większego wysiłku dopasować je
do transmisji z Rio de Janeiro.
Późne dzieciństwo, całą młodość i sporą część
wieku dojrzałego spędziłem na stadionie lekkoatletycznym lub tuż obok niego.
Przyznaję – nigdy nie widziałem na nim pchalni kulą, lecz również nie
przypominam sobie, aby ktokolwiek kulą rzucał (trenerzy by się wściekli jeszcze
bardziej niż ja, a sędziowie machnęliby nie ręką, a czerwoną chorągiewką).
Specjalistom komentującym zawody lekkoatletyczne raz jeszcze zatem przypomnę, i
będę w tym przypominaniu wręcz namolny, że kulą się nie rzuca; kulą się pcha,
chociaż koło i teren wokół niego nazywa się rzutnią.
Nie tylko na bieżni lekkoatletycznej – także
na torze regatowym, kolarskim czy pływalni – chodzi o czas. „Decydują ułamki
czy tysięczne części sekundy” – stwierdził mój ulubiony komentator. Tak,
słusznie wyczuwacie ironię, aż się prosi o cudzysłów... Mój „ulubiony”
komentator uznał widocznie, że ułamkami są dziesiąte i setne części sekundy,
natomiast tysięczne i jeszcze drobniejsze już nie.
Ten sam mistrz mikrofonu z uznaniem mówił o
zawodniczce, która „kontroluje wszystko, co dzieje się w dystansie”. Doceniam
go za podjęcie rywalizacji z kolegami, którzy często opowiadają o sportowcach
„w treningu” lub „w rozgrzewce”.
Zawodnicy – nie będę wymieniał dyscypliny,
sami na pewno się domyślicie – mieli do mety pod górkę. Tu podjazd, tam
podjazd, a jeden „stromszy” od drugiego. Uznałbym, że to tylko przejęzyczenie,
jednorazowa porażka poprawności językowej z językiem emocji, gdyby przy tej wersji
stopnia wyższego przymiotnika „stromy” komentator nie upierał się także następnego
dnia.
Mniej lub bardziej dosłownie wszyscy mają pod
górkę, więc nic dziwnego, że na mecie bardzo się cieszą. Jedni z pokonania
wszystkich rywali, inni ze zwycięstwa tylko nad samym sobą. Tę radość trzeba
jakoś wyrazić. Jeśli wierzyć komentatorom sportowym i prezenterom programów
informacyjnych, ulubionym sposobem okazywania szczęścia jest podnoszenie rąk.
Tak, to przecież oczywiste, że do góry. To nic, że zawsze, kiedy tego słucham,
ręce mi opadają. Niestety do dołu.
W jednych dyscyplinach sportowcy ścigają się
od startu mety wszyscy jednocześnie, w innych stopniowo się eliminują i robią
wszystko, aby „awansować dalej”. Im dalej awansowali, tym częściej komentatorzy
zapowiadają „wielki finał”. A małe finały – pytam? Moim zdaniem mecz czy walka
o trzecie miejsce żadnym finałem – małym czy średnim – już nie jest. Słowo
„finał” www.sjp.pl definiuje tak: „w sporcie: ostateczna rozgrywka pomiędzy zwycięzcami
poprzednich eliminacji”. Wcale nie jestem przekonany, czy ostatecznie
przekonałem kolegów.
Obawiam się nawet, że nie przekonam ich ani „w
dniu dzisiejszym”, ani „dniu jutrzejszym”. W „miesiącu sierpniu” też może mi
się nie udać, bo ta maniera, podpadająca pod paragraf o pleonazmie, jest groźniejsza
od wirusa Zika.
Wszyscy sportowcy – wprawdzie to nie błąd
językowy, ale już niemiłosiernie raniąca ucho sztampa – „dają z siebie wszystko”.
Ktoś musi czuwać, aby – próbując dać jeszcze więcej – nie przekraczali
przepisów. Z rodzajem męskim liczby pojedynczej i mnogiej żaden komentator nie
ma kłopotu: jest sędzia, są sędziowie. Zdarza się, niestety, że również
„sędzina” i „sędziny”. Kto je tam wie, może naprawdę są żonami sędziów, ale nie
z tego powodu znalazły się na igrzyskach. Zawody, proszę państwa, zawsze
sędziuje sędzia, nawet jeśli jest kobietą.
Gadać przez godzinę i nie popisać się
znajomością języka obcego? Zmarnowana okazja... Podczas igrzysk nasłuchaliśmy
się częściej niż zwykle o „tejpach”, „tajmautach”, „progresach” i nawet o
„Montenegro”, bo kto światowcowi zabroni? Były też „biczwolej” i „water polo”
(co ciekawe – wcale nie „łoter”). No i tenis ziemny... W nazwie tej dyscypliny
sportu (czy po polsku, czy w jakimkolwiek „lengłidżu”) nie ma przymiotników!
Jeśli jednak ktoś zechce nadal się upierać, niech zwróci łaskawie uwagę, że w
Rio de Janeiro w tenisa naprawdę nie grano na ziemi.
Na koniec o czymś, co mnie irytuje, i z czym
walczę jak z wiatrakami. Reporter do ponad 30-letniego sportowca zwraca się na
„ty”, sportowiec odpowiada reporterowi na „pan” i nikomu – poza mną? – to nie
przeszkadza. W ogóle miałem wrażenie, że przez dwa tygodnie oglądałem relacje z
Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży. Przecież o medale i rekordy walczyły
Kasia, Zosia, Małgosia (ewentualnie Małgośka), Ola, Maciek, Piotrek, Bartek,
Wojtek, Przemek, Tomek i nawet Adaś… Ale w sumie nic dziwnego, przecież w Rio
reprezentowali nas „chłopaki i dziewczyny”, o czym opowiadali Darek, Jacek, Jarek,
Maciek, Marek, Piotrek, Przemek, Sebastian, Waldek, Włodek… Jeśli o kimś
zapomniałem, to przeraszam.
A co powiesz o zawodniku w 90% lewonożnym? Poza tym poznałam już wszystkie leki na zaparcia, na rozwolnienia, na oczy, na zęby kremy mocujące, na bóle głowy na bóle nóg, itp. itd. do utraty tchu nas namawiało co najmnie 16 firm farmaceutycznych w czasie transmisji przed i po transmisji z igrzysk olimpijskich. Zauważyłeś pewnie, że TVP bez informacji żonglowała transmisjami jak chciała, przenosząc nas bez jednego słowa z jednej na drugą dyscyplinę,tak było z badmintonem gdy pod koniec II seta przeniesiono nas niespodziewanie na zapasy, a obie dyscypliny nijak się maja doi siebie. Czyli traktowano nas jak owce i barany, no cóż dlatego nie oglądam na co dzień TVP pozdrawiam
OdpowiedzUsuńj
"traktowano nas jak owce i barany, no cóż dlatego nie oglądam na co dzień TVP pozdrawiam" - a to echo grało... ;-)
UsuńZachecam do przeczytania tekstu mojego kolegi z "EW" (długi, ale warto):
https://www.facebook.com/maciej.weber.54?fref=ts