Odniosłem już jeden sukces pedagogiczny. Zanim
jeszcze zacząłem wymądrzać się na blogu, przekonałem jednego z
kolegów-komentatorów, że „póki co” to błąd prosto z języka rosyjskiego. Od tego
czasu – „póki co” – kolega znacznie częściej mówi już „jak do tej pory” lub „na
razie”.
Lata zaborów zrobiły swoje. Niemcy wrzucili
nam do słownika prawie całą terminologię techniczną (polecam zabawnego
„Ślusarza” Juliana Tuwima), czego jednak mamy mniejszą lub większą świadomość.
Z kolei Moskale działali tak skrycie, że dziś większość Polaków nie zdaje sobie
sprawy ze skuteczności rusyfikacji naszego języka.
„Pomyślał, że wlecze się w ogonie
stawki i jeśli czegoś nie zrobi jeszcze w dniu dzisiejszym, to już nigdy
nie doścignie celu i pójdzie w odstawkę. Nie mógł liczyć na to,
że ktoś okaże mu pomoc, więc sam zabezpieczył sobie to zlecenie. Chałtura
jak chałtura – toczka w toczkę to samo, co robił na szkolnych
warsztatach przez pięć lat pod rząd”… Wyrazy, które podkreślilem, są
zapożyczeniami, kalkami frazeologicznymi lub rusycyzmami składniowymi; jednym
słowem – chwastami.
Zapewne szybko się państwo zorientowali, że to
przykład mocno przerysowany. Kiedy jednak oddzielimy jeden rusycyzm od
drugiego, to już nie będą wydawały się aż tak oczywiste. Czyż politycy,
dziennikarze zresztą też, nie podkreślają, że „w dniu dzisiejszym” stało się
coś ważnego dla telewidzów? Albo coś jeszcze ważniejszego działo się przez trzy
dni „pod rząd”? Ile razy sąd uznawał kogoś „winnym” zamiast za winnego? Czy nam
wszystkim nie zdarzyło się choć raz napisać czegoś „z wielkiej litery” zamiast,
jak poloniści przykazują, wielką literą?
A taka „zagwozdka”: numer „pierwszy”. Jako
pierwszy numer miesięcznika „Tenisklub” (taka mała kryptoreklama...) ujdzie,
ale kiedy słyszę, że piłkarz gra z numerem „drugim” na plecach, albo tenisistka
jest rozstawiona z numerem „piątym”, to czuję się jak na lekcji rosyjskiego w
liceum. Moja nauczycielka – pozdrowienia dla pani profesor Urbanowskiej – bardzo
lubi sport i od czasu do czasu kazała opowiadać po rosyjsku, kto z kim grał,
kto wygrał, a kto i kiedy strzelił gola. U niej numer „pierwszy” na koszulce
był jak najbardziej na miejscu, ale u polonistki już nie.
Na liście obecności (składy drużyn i lista
uczestników turnieju też nią są) mamy liczebniki główne: jeden, dwa, pięć,
jedenaście... – i nie trzeba przy nich majstrować (tak, wiem, germanizm).
Odmieniamy natomiast liczebniki porządkowe – na przykład rok dwa tysiące czternasty.
Daty... Nie ma dnia, abyśmy w radiu czy
telewizji nie usłyszeli, że mamy rok dwutysięczny piętnasty. Nie! Nikt przecież
nie mówi, że urodził się na przykład w tysięcznym dziewięćsetnym
sześćdziesiątym drugim. Pierwsze dwie cyfry w dacie rocznej zostawmy więc w
spokoju i odmieniajmy tylko dwie ostanie. Chyba że mówimy o roku tysiąc
dziewięćsetnym lub dwutysięcznym (dwa zera na końcu), ale wtedy intuicja chyba
nikogo nie zawiedzie.
Jak się okazuje, nie każdy błąd to wina
„Ruska”, chociaż każdemu rusycyzmowi mówimy stanowczo: „Paszoł won!”.
Przeczytałem, poszperałem i mocno się zdziwiłem, które stwierdzenia są rusycyzmami. Nurtuje mnie jednak pewna kwestia - czy wszystkie należy traktować jako błąd? Dlaczego "na dworze", "rozwarstwiony" czy "dyplom dla" miałyby być niepoprawne? Czy to kwestia językowa, czy wyłącznie niechęć do zapożyczeń z obcych języków?
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNie, nie wszystkie. Tak samo jak nikt nie będzie wojował z "weekendem" (nikt nie ma wątpliwości, że to słowo pochodzi z angielskiego), tak samo trzeba się pogodzić z wychodzeniem "na dwór" (chociaż w Krakowie wolą wychodzić "na pole").
UsuńDyplom "dla" jest jednak błędem. Na dyplomie powinniśmy pisać KOMU i za co go dajemy, nie zaś DLA KOGO. W północno-wschodniej Polsce pokutuje jeszcze konstrukcja "dać dla", a nawet "powiedzieć dla", lecz to jest regionalizm mający źródło w języku rosyjskim.
W każdym razie najważniejsze, aby nie mówić i nie pisać "póki co", "pod rząd", "z dużej litery" czy "uznawać kogoś winnym".
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńdobry tytuł :)
OdpowiedzUsuńPrzed wojną w szanujących się redakcjach byli dziennikarze zatrudnieni wyłącznie do wymyślania tytułów. Za dobry tytuł płacono tyle, ile za dobry tekst. Żałuję, że zostałem dziennikarzem w 1984 roku, a nie 60 lat wcześniej ;-)
Usuń