czwartek, 15 stycznia 2015

Wina „Ruska”

Odniosłem już jeden sukces pedagogiczny. Zanim jeszcze zacząłem wymądrzać się na blogu, przekonałem jednego z kolegów-komentatorów, że „póki co” to błąd prosto z języka rosyjskiego. Od tego czasu – „póki co” – kolega znacznie częściej mówi już „jak do tej pory” lub „na razie”.

Lata zaborów zrobiły swoje. Niemcy wrzucili nam do słownika prawie całą terminologię techniczną (polecam zabawnego „Ślusarza” Juliana Tuwima), czego jednak mamy mniejszą lub większą świadomość. Z kolei Moskale działali tak skrycie, że dziś większość Polaków nie zdaje sobie sprawy ze skuteczności rusyfikacji naszego języka.
„Pomyślał, że wlecze się w ogonie stawki i jeśli czegoś nie zrobi jeszcze w dniu dzisiejszym, to już nigdy nie doścignie celu i pójdzie w odstawkę. Nie mógł liczyć na to, że ktoś okaże mu pomoc, więc sam zabezpieczył sobie to zlecenie. Chałtura jak chałtura – toczka w toczkę to samo, co robił na szkolnych warsztatach przez pięć lat pod rząd”… Wyrazy, które podkreślilem, są zapożyczeniami, kalkami frazeologicznymi lub rusycyzmami składniowymi; jednym słowem – chwastami.
Zapewne szybko się państwo zorientowali, że to przykład mocno przerysowany. Kiedy jednak oddzielimy jeden rusycyzm od drugiego, to już nie będą wydawały się aż tak oczywiste. Czyż politycy, dziennikarze zresztą też, nie podkreślają, że „w dniu dzisiejszym” stało się coś ważnego dla telewidzów? Albo coś jeszcze ważniejszego działo się przez trzy dni „pod rząd”? Ile razy sąd uznawał kogoś „winnym” zamiast za winnego? Czy nam wszystkim nie zdarzyło się choć raz napisać czegoś „z wielkiej litery” zamiast, jak poloniści przykazują, wielką literą?
A taka „zagwozdka”: numer „pierwszy”. Jako pierwszy numer miesięcznika „Tenisklub” (taka mała kryptoreklama...) ujdzie, ale kiedy słyszę, że piłkarz gra z numerem „drugim” na plecach, albo tenisistka jest rozstawiona z numerem „piątym”, to czuję się jak na lekcji rosyjskiego w liceum. Moja nauczycielka – pozdrowienia dla pani profesor Urbanowskiej – bardzo lubi sport i od czasu do czasu kazała opowiadać po rosyjsku, kto z kim grał, kto wygrał, a kto i kiedy strzelił gola. U niej numer „pierwszy” na koszulce był jak najbardziej na miejscu, ale u polonistki już nie.
Na liście obecności (składy drużyn i lista uczestników turnieju też nią są) mamy liczebniki główne: jeden, dwa, pięć, jedenaście... – i nie trzeba przy nich majstrować (tak, wiem, germanizm). Odmieniamy natomiast liczebniki porządkowe – na przykład rok dwa tysiące czternasty.
Daty... Nie ma dnia, abyśmy w radiu czy telewizji nie usłyszeli, że mamy rok dwutysięczny piętnasty. Nie! Nikt przecież nie mówi, że urodził się na przykład w tysięcznym dziewięćsetnym sześćdziesiątym drugim. Pierwsze dwie cyfry w dacie rocznej zostawmy więc w spokoju i odmieniajmy tylko dwie ostanie. Chyba że mówimy o roku tysiąc dziewięćsetnym lub dwutysięcznym (dwa zera na końcu), ale wtedy intuicja chyba nikogo nie zawiedzie.
Jak się okazuje, nie każdy błąd to wina „Ruska”, chociaż każdemu rusycyzmowi mówimy stanowczo: „Paszoł won!”.

6 komentarzy:

  1. Przeczytałem, poszperałem i mocno się zdziwiłem, które stwierdzenia są rusycyzmami. Nurtuje mnie jednak pewna kwestia - czy wszystkie należy traktować jako błąd? Dlaczego "na dworze", "rozwarstwiony" czy "dyplom dla" miałyby być niepoprawne? Czy to kwestia językowa, czy wyłącznie niechęć do zapożyczeń z obcych języków?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Nie, nie wszystkie. Tak samo jak nikt nie będzie wojował z "weekendem" (nikt nie ma wątpliwości, że to słowo pochodzi z angielskiego), tak samo trzeba się pogodzić z wychodzeniem "na dwór" (chociaż w Krakowie wolą wychodzić "na pole").
      Dyplom "dla" jest jednak błędem. Na dyplomie powinniśmy pisać KOMU i za co go dajemy, nie zaś DLA KOGO. W północno-wschodniej Polsce pokutuje jeszcze konstrukcja "dać dla", a nawet "powiedzieć dla", lecz to jest regionalizm mający źródło w języku rosyjskim.
      W każdym razie najważniejsze, aby nie mówić i nie pisać "póki co", "pod rząd", "z dużej litery" czy "uznawać kogoś winnym".

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Przed wojną w szanujących się redakcjach byli dziennikarze zatrudnieni wyłącznie do wymyślania tytułów. Za dobry tytuł płacono tyle, ile za dobry tekst. Żałuję, że zostałem dziennikarzem w 1984 roku, a nie 60 lat wcześniej ;-)

      Usuń