Nie jestem Julio Cortazarem. Nie
mówię, a tym bardziej nie piszę po hiszpańsku. „Gry w klasy” nie przeczytałem
nawet po polsku, choć – daję słowo – próbowałem. Tak mi się teraz skojarzyło,
że mój blog jest trochę jak ta książka – kolejne wpisy, podobnie jak rozdziały powieści
Argentyńczyka, można czytać w dowolnej kolejności. I tyle byłoby tych
podobieństw.
To już 50. odcinek „polisza”. To
chyba dobry pretekst, aby nie szukać dziś nowego tematu, lecz zrobić przegląd
dotychczasowych wpisów. Wczoraj jeszcze lepszy powód do tego
remanentu dała mi lektura naprawdę poważnego i opiniotwórczego magazynu,
bardzo odległego od tych, w których trzyzdaniowy podpis pod zdjęciem
paparazziego uchodzi za reportaż.
W wywiadzie z osobą (płci nie ujawniam,
bo może sami natkniecie się na ten tekst i też zwrócicie na to uwagę) będącą
mecenasem sztuki przeczytałem: „trzy razy pod rząd”. Jeśli tak mówi przedstawiciel(ka)
elity kulturalnej narodu... Rozmowa była zapewne autoryzowana, co świadczy o
tym, że to wspólny błąd rozmówcy (-czyni) i dziennikarza.
Zwrot „pod rząd” to przecież rusycyzm
czystej krwi. Zapożyczeń z języka Putina – ups, przepraszam, miało być Puszkina
– jest oczywiście znacznie więcej, o czym wspominałem w styczniu i palcem
wskazałem winnego. Rusycyzmy tak głęboko wrosły w polszczyznę, że coraz
rzadziej są dostrzegane i wytykane, a próby ich wypielenia przypominają walkę z
chwastami. Znacznie łatwiej wskazać i wyrwać germanizmy i anglicyzmy.
Innym razem pisałem, że język obcy
może nam pomóc zrozumieć zasady rządzące językiem ojczystym. Chyba każde
dziecko wie, kiedy powiedzieć „how much”, a kiedy „how many”, jeśli jednak
spytać dorosłych – dziennikarzy, sportowców, polityków, biznesmenów, kogokolwiek
– na czym polega różnica między rzeczownikami policzalnymi a niepoliczalnymi, to
chyba większość zrobi wielkie oczy albo wzruszy ramionami. Kiedy mówimy o
liczbie, a kiedy o ilości, wyjaśniałem kilka razy, więc zainteresowanych
odsyłam na przykład tam.
Jak wskazuje podtytuł bloga,
znęcam się nie tylko nad dziennikarzami sportowymi, ale – z oczywistych
względów – im poświęcam najwięcej uwagi. A jakże, mam nawet kilku „ulubieńców”
(nie wiem, czy w tym przypadku cudzysłów nie powinien być przynajmniej
podwójny), których „tfurczość” przy mikrofonie sprawia mi największą przykrość.
Są też takie grupy błędów, które irytują mnie bardziej niż inne i zapewne
jeszcze nieraz do nich wrócę. Jeśli ktoś chciałby przypomnieć sobie o nich już
teraz, to polecam:
- „Herr Motyl”,
- „Autor swojego pecha”.
Jeśli przy okazji przeczytacie
kilka innych odcinków, które przegapiliście, będzie mi bardzo miło. Byle tylko
nie wszystkie „pod rząd”!
50! Gratulacje. I życze wytrwałości w tropieniu kolegów i koleżanek po fachu i nie tylko....
OdpowiedzUsuń