Pokazywanie postów oznaczonych etykietą straż miejska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą straż miejska. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 12 maja 2016

Rachunek nieprawdopodobieństwa

Niech mnie ręka boska broni – albo nawet sam komendant strzeże – przypisywać sobie jakiekolwiek zasługi. Faktem jest jednak, że w trzecim piśmie, jakie w ciągu dwóch miesięcy wysłała do mnie Straż Miejska, znalazłem najmniej błędów. Oj tam – znów trzy (dwa interpunkcyjne i jeden redaktorski), ale w jedenastu linijkach, a nie jak poprzednio w zaledwie trzech. Nic jednak dziwnego, skoro odręczny podpis złożył, z upoważnienia (przepraszam za powtórzenie, ale nie mogłem oprzeć się pokusie) samego komendanta, jego II zastępca.

Forma listu, trzeba przyznać, całkiem poprawna, bo trudno się przyczepiać tylko do dwóch przecinków i jednej spacji, których zabrakło. Przyczepię się więc do treści. Żeby nie zanudzać, nie będę cytował, tylko streszczę. Autor usiłował przekonać mnie, że druk wezwania do zapłaty (pisałem o nim tutaj) jest zgodny z przepisami Straży Miejskiej, bo został opracowany przez pracowników Straży Miejskiej na podstawie zarządzenia komendanta Straży Miejskiej.
Nie wiem, do czego usiłował mnie przekonać. Przecież nie polemizowałem z treścią druku, na co najlepszym dowodem jest wyciąg z mojego konta – zapłaciłem za holowanie (porwanie) i parking (areszt) i jeszcze dorzuciłem (oczywiście nie z własnej woli) stówę za parkowanie w miejscu nie wiadomo dlaczego niedozwolonym. Nie zgadzałem się tylko z polszczyzną, bo o tym, że druk został napisany po polsku, świadczą znaki charakterystyczne dla naszego języka (znaki diakrytyczne, nie drogowe).
Ot, urzędnicza logika... Z dziennikarską wcale nie jest lepiej. Podczas fazy pucharowej piłkarskiej (ale nie tylko) Ligi Mistrzów komentatorzy lubią przypomnieć, że w poprzednim sezonie „drużyna X odpadła z drużyną Y”. Czyli odpadły obie? Raczej nie, bo jedna, ta Y, grała przecież dalej i nawet zdobyła trofeum.
„Faworytów jest co najmniej kilku” – to z okazji zawodów lekkoatletycznych. Gapię się w telewizor, widzę ośmiu sprinterów i liczę tych faworytów. Jeśli być może jest ich więcej niż kilku, to już kilkunastu. Wychodzi więc na to, że bieg ma więcej faworytów niż uczestników. Nic dziwnego, że walka zacięta, poziom wysoki, a wyniki znakomite.
„To nieprawdopodobne!” – zżymają się komentatorzy, kiedy tenisista popełnia podwójny błąd serwisowy. Ależ to jest wysoce prawdopodobne! Wystarczy zajrzeć do statystyki, którą ci sami sprawozdawcy faszerują nas przez cały mecz. Liczba podwójnych błędów jest pokazywana równie często jak asów. Niektórym graczom błędy zdarzają się nawet częściej niż wygrywające serwisy, więc z tym rachunkiem nieprawdopodobieństwa radziłbym nie przesadzać.
Nie lubię też (kiedyś zresztą już o tym wspominałem), gdy komentatorzy powtarzają – w różnych wariantach – że jeśli „piłkarze marzą o awansie, to muszą szybko strzelić gola”. Nie wiem, co mają do tego marzenia. Gdyby moja drużyna przegrywała nawet 0:6, a od końca meczu dzieliłyby nas już tylko minuty, nadal mógłbym sobie marzyć, że jednak wygramy. Szanse na sukces, przyznaję, mielibyśmy marne i dlatego tego zwycięstwa raczej nie rozważałbym w kategorii planów, ale wolałbym, aby marzeń – dopóki piłka w grze – nikt mi nie odbierał.
Marzy mi się także, aby wszyscy urzędnicy – nie tylko strażnicy miejscy próbujący uzasadnić, dlaczego wkładają ręce do mojej kieszeni – pisali poprawnie po polsku. Chcecie powiedzieć, że to nieprawdopodobne? 

czwartek, 28 kwietnia 2016

Glejt za przecinek

Napisał do mnie pan Artur. Pan Artur jest naczelnikiem oddziału w mojej ulubionej instytucji, czyli Straży Miejskiej m. st. Warszawy. Dlaczego ulubionej, wyjaśniłem tu. Tam z kolei czepiałem się kolegów, którzy spoufalają się czy to ze sportowcami, o których opowiadają, czy z rozmówcami. Ja z panem Arturem spoufalam się tylko trochę. Nie dlatego, że imiennik, lecz dlatego, że w tym negatywnym kontekście (w pozytywnym piszę zbyt rzadko; stanowczo muszę się poprawić) być może wolałby jednak nie po nazwisku.

Od czasu, kiedy odesłałem Straży Miejskiej pismo pełne błędów językowych, minęły prawie dwa miesiące. Nie wiem, jak długo list zalegał na poczcie, nie mam pojęcia, na czyich biurkach nabierał potem mocy urzędowej, nie chcę zgadywać, ilu strażników parkingów uznało, że w ogóle nie warto zawracać sobie głowy obywatelem Rolakiem, chyba że znów się podłoży i zostawi auto w miejscu niedozwolonym.
Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Zastanawiam się tylko, jakie kompetencje językowe trzeba mieć, aby pracować w Straży Miejskiej i w jej imieniu korespondować z petentami. Przecież zdarzają się tak upierdliwi jak ja. A ja – jak wiadomo – czepiać się lubię za najbłahszy przecinek. Pomyślałem – ciągle mam nadzieję, że nie pochopnie – że wykształcenie średnie wypadałoby mieć. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale język polski – mimo wielu reform i pseudoreform systemu edukacji – z matury chyba nie wypadł, prawda?
Na stronie internetowej Straży Miejskiej chciałem sprawdzić, czy od kandydatów na funkcjonariuszy wymagana jest matura. Tej informacji nie znalazłem, bo utknąłem w zakładce „Rekrutacja”. Przed wyrazem „lub” wypatrzyłem przecinek. Miał takie samo prawo tam stać, jak mój samochód pod znakiem opatrzonym tablicą T-24. Sam tego przecinka nie mogłem odholować, więc wzywam Straż Miejską, aby zrobiła to na swój koszt. To jej przecinek.
Pan Artur – lepiej przyznać się późno niż wcale – napisał to pismo nie tyle do mnie, co do mojej wiadomości. Poinformował panią Małgorzatę (jeszcze raz przepraszam za poufałą formę narracji, ale już mi się nie chce przerabiać tego tekstu), czyli Kierownika Referatu ds. Wykroczeń, i mnie przy okazji, że (uwaga, pisownia oryginalna):
„W związku z wejściem w życie Zarządzeniem Komendanta nr. 4/2016 z dnia 08.03.2016r. w sprawie Regulaminu Wewnętrznego Straży Miejskiej m.st. Warszawy w załączeniu przekazuję pismo pana Artura Rolaka celem dalszego wykorzystania”.
Nie śmiem przypuszczać, że Zarządzenie Komendanta (nie mam też odwagi nie użyć wielkich liter) zostało wydane z mojego powodu. Przecież tekst na blogu „wywiesiłem” pięć dni wcześniej, list wysłałem w tym samym czasie, a po drodze był jeszcze weekend.
Mam natomiast ochotę wytknąć panu Arturowi wszystkie błędy, które popełnił w trzech wierszach i zaledwie 229 znakach (z akapitem i spacjami włącznie).
1. „Zarządzeniem” wchodzi w życie w terminie wskazanym przez pana komendanta, ale w tym przypadku zawsze w dopełniaczu (czyli „Zarządzenia”).
2. Po skrócie „nr” nie stawiamy kropki, ponieważ kończy się ostatnią literą pełnej formy mianownikowej.
3. Pod dacie, a przed „r.”, należy wcisnąć klawisz spacji.
„Celem dalszego wykorzystania” brzmi strasznie. Nie dlatego, że wszystko, co napisałem, mogłoby być wykorzystane przeciwko mnie. Tę formę słowniki tolerują, przyklejając jej jednak łatkę urzędowej. Proponuję bardziej literacką „w celu”, która przecież nie godzi w powagę urzędu, a mogłaby ocieplić wizerunek Straży Miejskiej.
Czasy takie, że wszystko kosztuje. Jak, waszym zdaniem, Straż Miejska powinna mi się odpłacić za korepetycje? Mam wystawić fakturę za dwie lekcje? Zaproponować barter i zwrot kwoty mandatu (czort z odsetkami i punktem karnym)? A może wystąpić o glejt, który zwolniłby mnie z jednego mandatu w przyszłości?

czwartek, 31 marca 2016

Jak strawić tłuszczę

W tym tygodniu byłem na spotkaniu, podczas którego mój blog zyskał jeszcze jednego czytelnika z branży medialnej. O ile nie spłoszył go (czytelnika, nie bloga) mój bratanek, który zbyt gorliwie potwierdził, że potrafię być bardzo złośliwy. Wypierać się nie warto, już lepiej podać kilka przykładów tej złośliwości.

Tak już mam, że jeśli jakaś reklama mi się nie spodoba, to musiałby stać się cud, abym kupił reklamowany towar lub usługę. Kilka przykładów – choć bez podawania marek – mogę przedstawić od ręki. Bo kiedy tak sobie siedzę przed telewizorem i notuję błędy dziennikarzy i komentatorów, to reklamom też nie przepuszczam.
„Przymierzają się na duże sztuki” – ostrzega lektorka, zachęcając nas tym samym do błyskawicznych zakupów w salonie samochodowym, bo zaraz tych dużych sztuk na pewno zabraknie. Autor reklamy śpieszył się do kasy tak bardzo, że chyba przymierzył majtki na spodnie, ponieważ przymierzać się można do czegoś, nie na coś.
Zażywanie lekarstw – oczywiście po zapoznaniu się przeze mnie z treścią ulotki lub konsultacji z lekarzem albo farmaceutą – powinno pomóc na wszelkie dolegliwości. Na szczęście, warto odpukać w niemalowane, naprawdę źle się czuję tylko wtedy, gdy słucham reklam urągających zasadom polszczyzny. „Celne trafienie w zgagi leczenie” – zapewnia głos z reklamy. Jeśli do tej pory nie miałem zgagi, to po tej reklamie już ją mam. Dobrze, że szlag nie trafia mnie tak celnie, jak te pigułki zgagę. Poza tym można mieć uzasadnione podejrzenia, że ten lek nie tylko nie leczy, lecz wręcz szkodzi. Jeśli trafi w leczenie (oczywiście celnie), to może to leczenie poważnie utrudnić lub nawet uniemożliwić.
Inny preparat, jak zgodnie zapewniają jego producent i agencja reklamowa, pomaga na „zaburzenia w trawieniu tłuszczy”. Mianownik liczby pojedynczej – tłuszcz, mianownik liczby mnogiej – tłuszcze, a dopełniacz – tłuszczów! Z językowego punktu widzenia wszystko może być w porządku, jeśli to jakiś potwór – może smok? –  nie zadowolił się jedną dziewicą i objadł się tłumem, motłochem lub właśnie tłuszczą i teraz ma to, na co zasłużył, czyli niestrawność.
Autorzy reklamy ośrodka spa nie mieli pewności, czy mówi się „w Polanicy Zdroju” czy „w Polanicy Zdrój”, więc na wszelki wypadek – w tym samym filmiku – podają obie wersje. Dzięki temu mają pewność, iż nie trwają w błędzie. Na ich usprawiedliwienie trzeba jednak przyznać, że reguły pisowni nazw miejscowości uzdrowiskowych zmieniały się dość często. Warto zapamiętać, że najnowsze słowniki zalecają pisownię rozdzielną (bez łącznika) i z odmianą obu członów. Mówmy zatem i wypoczywajmy „w Polanicy Zdroju”,  a nie „w Polanicy Zdrój”, ani tym bardziej w „Polanicy-Zdrój”.
Wyraz „edycja” oznaczał początkowo ogłoszenie czegoś drukiem, egzemplarz jakiegoś wydania, potem także emisję programu (na przykład reklamy w telewizji) lub jedno z regularnie odbywających się wydarzeń (do edycji turnieju tenisowego, nawet mojego ulubionego, mam jednak stosunek konserwatywnie niechętny). Kiedy niedawno usłyszałem o „nowej edycji szamponu”, chciałem odruchowo wyrwać sobie ostatnie włosy z głowy, aby po wypiciu „limitowanej edycji” nawet ulubionego alkoholu nie kupić przez pomyłkę trzech produktów w jednym – tego, co myje, odżywia i irytuje.
Producent – już nie pamiętam czego – chwali się, że dostaje „niesamowitą ilość listów”. Nie chce mi się jeszcze raz tłumaczyć, że listy są rzeczownikiem policzalnym, a skoro tak, to liczymy je w sztukach, nie w kilogramach, bajtach czy metrach sześciennych. Skorzystam natomiast z okazji, aby przypomnieć o moim liście do Straży Miejskiej m. st. Warszawy. Nie wiem, jak niesamowitą liczbę listów w podobnej sprawie dostali strażnicy od innych obywateli; wiem, że ja od miesiąca jeszcze nie dostałem od nich odpowiedzi

czwartek, 10 marca 2016

Tęsknota za dzierżawczym

Być może sam sobie jestem winien, bo z uporem wartym lepszej sprawy staram się zanotować każde nieuzasadnione użycie zaimków dzierżawczych i wskazujących. Na inne – na przykład zwrotne – brakuje mi i czasu, i miejsca na dysku. W tej sytuacji zajmę się tymi zaimkami tylko po łebkach, za co muszę przeprosić tych kolegów-komentatorów, których pominąłem. Mam jednak nadzieję graniczącą z pewnością, że już wkrótce dostarczą mi dość przykładów do kolejnej analizy.

Zapomnijmy na chwilę o wszystkim, czego od dziecka dowiadywaliśmy się o sporcie. Zresetujmy pamięć i umówmy się, że jesteśmy absolutnymi laikami i pierwszy raz nie odeszliśmy od telewizora, gdy na ekranie pojawili się piłkarze, siatkarze, tenisiści, hokeiści i wszyscy ci, których rywalizacja jest podzielona na połowy, tercje, kwarty i jakieś tam sety. Teraz będzie nas uczył pan komentator.
Być może już podczas pierwszej lekcji zaczniemy odróżniać forhend od bekhendu, przyjmiemy do wiadomości, że siatkarz ubrany inaczej niż pozostali wcale nie jest bramkarzem, a nawet zostaniemy ekspertami od spalonego. Mecz skończy się jednak tak nagle, że pozostaniemy w niepewności, czy to na pewno był ostatni gwizdek sędziego.
„W tej drugiej połowie goście poprawili swoją grę”. Do „swojej” przyczepię się później, teraz zajmę się „tą”. Kibicujemy akurat gościom. Pierwszą połowę przegrali 0:3, po przerwie zdobyli dwa gole, już prawie zremisowali, a sędzia gwiżdże i wygania ich do szatni? Jak to?! Przecież mówiąc „w tej drugiej połowie…”, komentator dał do zrozumienia, że będzie jeszcze co najmniej jedna, na przykład „tamta” druga połowa. Być może tenisiści i siatkarze też przegrywają, bo czekają na inny niż „ten” piąty set.
Są dyscypliny sportu – na przykład tenis stołowy i badminton – w których zawodnicy lub drużyny rozgrywają kilka meczów dziennie. W piłce nożnej też może się tak zdarzyć, ale takich turniejów telewizja raczej nie pokazuje. Po co więc komentatorzy podkreślają, że jakiegoś piłkarza „nie ma w kadrze na ten dzisiejszy mecz”? Czy będzie w kadrze na następny? Czy na pewno jeszcze dziś?
Zbyt częste stosowanie zaimków wskazujących puszczamy zwykle mimo uszu, bo to irytujący, ale – w porównaniu z innymi – niewielki błąd. Szkoda nawet, że rzeczownik „błąd” nie dorobił się zdrobnienia. Aby określić jego rozmiar (duży, mały) lub znaczenie (poważny, błahy), musimy uciekać się do stopniowania przymiotników.
Rola zaimków dzierżawczych jest bardzo niewdzięczna. Źle użyte mogą stać się obiektem kpin. „Trener wykonał gesty uspokajające swoich piłkarzy” – zanotowałem w ostatni weekend. Po chwili przyznałem trenerowi rację – przecież na nieswoich piłkarzy nie ma wpływu. „Gestykulował swoimi dłońmi” – wybaczcie, ale zapomniałem, czy piłkarz, czy trener, czy może sędzia. Zapomniałem, bo od razu próbowałem sobie wyobrazić, jak gestykuluje dłońmi rywala lub kolegi. Kiedyś usłyszałem o szczypiorniście, który „rzucił bramkę swoją lewą ręką”. Nie wiem, którą ani czyją ręką rzucił dziewczynę, natomiast zdobycie gola rękoma rywali mogłoby stać się punktem wyjścia do rozważań o zmianie taktyki gry w piłkę ręczną.
Na deser przykład wprawdzie bez zaimka, ale mnie się tak spodobał, że nie mogę odmówić tej przyjemności ani sobie, ani wam. „Piłka zaatakowała go zza pleców” – powiedział pan komentator. Zatęskniłem za dzierżawczym. Piłka atakująca zza swoich pleców mogłaby zrobić karierę taką jak na przykład „język brazylijski”, „Włodek Smolarek krąży jak elektron koło jądra Zbyszka Bońka”, „słońce zaszło za wschodnią trybuną” czy nieśmiertelne „wszystko w rękach konia”.
PS. Uprzejmie informuję, że strażnicy miejscy byli widziani w okolicach księgarni. Nie wiem tylko, czy tropili źle zaparkowane samochody, czy zamierzali kupić słownik, aby dołączyć do „Miejskiej straży językowej”. Będę informował, gdy tylko dowiem się czegoś nowego. 

czwartek, 3 marca 2016

Miejska straż językowa

Z takim pismem nie ma żartów. Pismo ma wszystko, czego takiemu pismu potrzeba – datę, dane nadawcy, adres odbiorcy (czyli mój), sygnaturę, groźnie brzmiący tytuł „Wezwanie do wskazania użytkownika pojazdu”, podstawę prawną i niekaralne groźby precyzujące, co nadawca mi zrobi, jeśli nie zastosuję się do wezwania.

O 100 złotych nie będę się kłócił, bo „wiecie, gdy Wysoki Sąd zatwierdza ukazy, z łaski swej często karę powiększa dwa razy” (pana Adama Mickiewicza przepraszam za tak prozaiczną adaptację tyrady majora Płuta). Nie mam wyjścia, więc ze dwa razy zgrzytnę sobie zębami i wcisnę „Enter”, zatwierdzając przelew. Zanim jednak sam na sobie wykonam wyrok wydany przez strażników miejskich, zwrócę się do nich ze słowem niekoniecznie ostatnim, bo mam nadzieję na ciąg dalszy.
Żeby mnie przekonać, że wszelki opór jest bezcelowy, pani strażnik Ewa (nie piszę „strażniczka”, złożyła bowiem nieczytelny podpis w rubryce „Imię, nazwisko i numer służbowy strażnika”) sięgnęła po moc „art. 54 ustawy z dnia 24 sierpnia 2001r. Kodeks postępowania w sprawach o wykroczenia” (pisownia oryginalna) i tak dalej, i tym podobnie.
To prawda, że „około godziny 12:01” nie zastosowałem się do znaku drogowego B-35 i zignorowałem tabliczkę T-24 (mógłbym iść w zaparte, ale mają zdjęcia, sam widziałem). Właśnie dlatego Straż Miejska wysłała do mnie dwa listy polecone (moim zdaniem jeden by wystarczył, ale co tam, podatnicy zapłacą...). Byłoby nieuprzejmością nie odpisać na chociaż jeden z nich, zatem dziś odpisałem tak:


Warszawa, 3 marca 2016

Do Straży Miejskiej m. st. Warszawy
IV Oddział Terenowy
01-163 Warszawa, ul. Sołtyka 8/10

Sygnatura: POLISH-SWÓJ-POLISH.blogspot.com z 3 marca 2016

Wezwanie do wskazania autora wezwania i usunięcia błędów

Na podstawie Ustawy o języku polskim z 7 października 1999 roku (Dziennik Ustaw 1999 nr 90, poz. 999) oraz licznych i powszechnie dostępnych słowników informuję, że prowadzę czynności wyjaśniające w sprawie o naruszenie kilku zasad poprawnej polszczyzny, polegające na:
a) niezastosowaniu się do zakazu stawiania spacji przed przecinkiem i nakazu używania jej między liczbą oznaczającą rok a skrótem „r.”;
b) wielokrotnym (uzasadnione podejrzenie recydywy) zlekceważeniu znaku poziomego „,” (przecinek), obowiązkowego w zdaniach podrzędnie złożonych dopełnieniowych i okolicznikowych;
c) nieprawidłowej pisowni rzeczowników odczasownikowych z partykułą „nie” (np. „niewskazania”, „niedopełnienia”).
Obowiązek troski o język polski ustawa z 7 października 1999 roku nakłada zwłaszcza na organy władzy państwowej, jednostki samorządu terytorialnego oraz inne instytucje publiczne. Na tej podstawie, kierując się obywatelską troską o język ojczysty, uprzejmie proszę o naniesienie poprawek w piśmie nr SM-OT-4-4086-2182/16 i ponowne przesłanie go na mój adres zamieszkania lub napisanie komentarza pod właściwym postem na blogu POLISH-SWÓJ-POLISH.blogspot.com.

Z poważaniem
Artur Rolak



Słów, których użyłem, kiedy się dowiedziałem, że moje auto odjechało na lawecie, nie będę wymieniał. Wy nie macie tyle czasu, aby je wszystkie przeczytać, natomiast strażnicy miejscy mogą nie mieć aż tyle poczucia humoru…