W zeszłym tygodniu pozwoliłem
sobie wspomnieć o wyrażeniach urągających nie tyle normom językowym, co
zdrowemu rozsądkowi. Dziś chciałbym dorzucić kilka słów o mijaniu się z logiką,
ale widzę, że wielu z was ma małą zaległość w lekturze. Jeśli jednak już
wiecie, o co chodzi w „Żółtej kartce wysłanej esemesem”, zapraszam na ciąg
dalszy.
Bardzo często komentatorzy sportów
wszelakich – od piłki nożnej po dyscypliny absolutnie niszowe – przekonują nas,
że „jeśli zawodnik (drużyna) chce marzyć o zwycięstwie, to musi zagrać lepiej”.
Otóż – pragnę pocieszyć zarówno tego zawodnika, jak i każdą inną drużynę –
wcale nie musi. Bo o zwycięstwie może marzyć każdy – i ten, kto gra dobrze, i
ten, co średnio, i ten, co potrafi wyłącznie patałaszyć.
Może ktoś nazwie to kiedyś
„paradoksem Rolaka” (ja jeszcze nie mam aż takiej śmiałości), ale wydaje mi
się, że im gorzej ktoś gra, tym bardziej może – a nawet powinien! – marzyć o
zwycięstwie. Posłużmy się konkretnym przykładem: gram w tenisa z Novakiem
Dżokoviciem. On chyba/raczej* ma prawo poważnie myśleć o zwycięstwie i nie musi
napędzać forhendu marzeniami. Ja natomiast, obawiam się, choćbym zagrał
najlepiej jak potrafię, to i tak go nie pokonam. Czy ktoś jednak może mi zabronić
marzyć o takim zwycięstwie? Nie – ani Dżoković, ani komentator, ani nawet moja
ulubiona komentatorka (Joasiu, ukłony!).
Przepraszam – musimy zrobić krótką
przerwę, bo jednak się rozmarzyłem (dobrze, że nie rozmazałem). Pójdę tylko
dolać czegoś, co ma dobry wpływ na poziom endorfiny w moim organizmie (dla
wątpiących: tylko czyta się „organiźmie”, pisze się przez „z”).
…
Mam jeszcze jeden przykład braku
logiki w wywodach komentatorskich. Przed każdym dużym turniejem piłkarskim –
mistrzostwami świata albo mistrzostwami Europy – słyszymy, że jakaś
reprezentacja jest lub powinna być uważana za faworyta, bo zdobyła tytuł
mistrzowski trzy, a może nawet pięć razy. Jeśli niedawno, to w porządku,
jeśli jednak 10, albo 15 lat temu czy wręcz w poprzednim stuleciu, to co z
tego? Tamci piłkarze już dawno nie grają, mogą być najwyżej trenerami albo
prezesami (lecz nie prezydentami federacji, co wytłumaczyłem tutaj). A gdyby
nawet grali, to czy daliby radę choćby przeciętnej drużynie klubowej? Nie, nie
daliby.
Uznanie jakiejkolwiek drużyny
za faworyta tylko z powodu zasług sprzed lat kilkunastu lub kilkudziesięciu
mówi nie tyle o jej dużych możliwościach, co o niskim potencjale dziennikarza.
O jego niekompetencji konkretnie. Przed przyszłorocznym Euro wolałbym usłyszeć,
że Polska jest jednym z kandydatów do medali, bo ma Roberta Lewandowskiego i
kilkunastu innych bardzo dobrych piłkarzy, a nie dlatego, że w 1974 i 1982 roku
stała na podium mistrzostw świata.
Medalistami mistrzostw Europy były
kraje, których już nie ma, co cieszy mnie niezmiernie i wcale nie mam na myśli
Jugosławii. Były nawet mistrzami, więc może powinny być zaliczane do grona
faworytów? Przesadziłem? No może trochę…
* niepotrzebne skreślić
Paradoks Rolaka - ja mam śmiałość i od dziś będę propagować :-)
OdpowiedzUsuń