czwartek, 19 listopada 2015

Paradoks Rolaka

W zeszłym tygodniu pozwoliłem sobie wspomnieć o wyrażeniach urągających nie tyle normom językowym, co zdrowemu rozsądkowi. Dziś chciałbym dorzucić kilka słów o mijaniu się z logiką, ale widzę, że wielu z was ma małą zaległość w lekturze. Jeśli jednak już wiecie, o co chodzi w „Żółtej kartce wysłanej esemesem”, zapraszam na ciąg dalszy.

Bardzo często komentatorzy sportów wszelakich – od piłki nożnej po dyscypliny absolutnie niszowe – przekonują nas, że „jeśli zawodnik (drużyna) chce marzyć o zwycięstwie, to musi zagrać lepiej”. Otóż – pragnę pocieszyć zarówno tego zawodnika, jak i każdą inną drużynę – wcale nie musi. Bo o zwycięstwie może marzyć każdy – i ten, kto gra dobrze, i ten, co średnio, i ten, co potrafi wyłącznie patałaszyć.
Może ktoś nazwie to kiedyś „paradoksem Rolaka” (ja jeszcze nie mam aż takiej śmiałości), ale wydaje mi się, że im gorzej ktoś gra, tym bardziej może – a nawet powinien! – marzyć o zwycięstwie. Posłużmy się konkretnym przykładem: gram w tenisa z Novakiem Dżokoviciem. On chyba/raczej* ma prawo poważnie myśleć o zwycięstwie i nie musi napędzać forhendu marzeniami. Ja natomiast, obawiam się, choćbym zagrał najlepiej jak potrafię, to i tak go nie pokonam. Czy ktoś jednak może mi zabronić marzyć o takim zwycięstwie? Nie – ani Dżoković, ani komentator, ani nawet moja ulubiona komentatorka (Joasiu, ukłony!).
Przepraszam – musimy zrobić krótką przerwę, bo jednak się rozmarzyłem (dobrze, że nie rozmazałem). Pójdę tylko dolać czegoś, co ma dobry wpływ na poziom endorfiny w moim organizmie (dla wątpiących: tylko czyta się „organiźmie”, pisze się przez „z”).
Mam jeszcze jeden przykład braku logiki w wywodach komentatorskich. Przed każdym dużym turniejem piłkarskim – mistrzostwami świata albo mistrzostwami Europy – słyszymy, że jakaś reprezentacja jest lub powinna być uważana za faworyta, bo zdobyła tytuł mistrzowski trzy, a może nawet pięć razy. Jeśli niedawno, to w porządku, jeśli jednak 10, albo 15 lat temu czy wręcz w poprzednim stuleciu, to co z tego? Tamci piłkarze już dawno nie grają, mogą być najwyżej trenerami albo prezesami (lecz nie prezydentami federacji, co wytłumaczyłem tutaj). A gdyby nawet grali, to czy daliby radę choćby przeciętnej drużynie klubowej? Nie, nie daliby.
Uznanie jakiejkolwiek drużyny za faworyta tylko z powodu zasług sprzed lat kilkunastu lub kilkudziesięciu mówi nie tyle o jej dużych możliwościach, co o niskim potencjale dziennikarza. O jego niekompetencji konkretnie. Przed przyszłorocznym Euro wolałbym usłyszeć, że Polska jest jednym z kandydatów do medali, bo ma Roberta Lewandowskiego i kilkunastu innych bardzo dobrych piłkarzy, a nie dlatego, że w 1974 i 1982 roku stała na podium mistrzostw świata.
Medalistami mistrzostw Europy były kraje, których już nie ma, co cieszy mnie niezmiernie i wcale nie mam na myśli Jugosławii. Były nawet mistrzami, więc może powinny być zaliczane do grona faworytów? Przesadziłem? No może trochę…

* niepotrzebne skreślić

1 komentarz:

  1. Paradoks Rolaka - ja mam śmiałość i od dziś będę propagować :-)

    OdpowiedzUsuń