Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przecinek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przecinek. Pokaż wszystkie posty

piątek, 5 stycznia 2018

Korektorzy w pomarańczach

Jeden z recenzentów mojej aktywności na Twitterze zwrócił uwagę, że – cytuję ze szwankującej pamięci – „ktoś, kto nie skomentował niczego, nie powinien się czepiać”. Proszę bardzo, dziś odstąpię od czepiania się komentujących na co dzień, chociaż zastrzegam sobie prawo robienia tego w przyszłości (i to całkiem bliskiej, bo już w następnym odcinku).

Skoro tak, to mocno przyczepię się do słowa pisanego. Na tym gruncie czuję się znacznie pewniej niż przy mikrofonie. Prawdą jest bowiem fakt, że skomentowałem tylko jeden mecz tenisowy. Gadaliśmy, bo było nas dwóch, obserwując wydarzenia na korcie, ale telewizja wpuściła nas na antenę dopiero w porze najniższej oglądalności. Nie wiem, jak współkomentatorowi, ale mnie to odpowiadało. Odsłuchałem sobie później, co i jak wygadywałem, i utwierdziłem się w przekonaniu, że będzie lepiej i dla mnie, i przede wszystkim dla telewidzów, jeśli ograniczę się do dotychczasowych zajęć.

Czyli pisania i redagowania. Ponieważ napisałem i zredagowałem więcej niż po jednym tekście, czuję się uprawniony nawet przez wspomnianego na wstępie obserwatora do czepiania się tego, co ukazało się drukiem. Przy okazji dygresja – wszyscy narzekają, od wydawnictw prasowych po książkowe, że Polacy czytają tak mało, że prawie wcale. Za to drukuje się w Polsce na potęgę. Po lekturze tego pisma śmiem twierdzić, że aż za dużo.

W artykule, który miał być hitem numeru, roi się od błędów. Niby drobnych, ale irytujących i świadczących albo o braku wiedzy, albo o niechlujstwie. Jest jeszcze trzecia możliwość: o braku korekty. Dziennikarz jest zawodem wymierającym, natomiast korektorów w prasie już praktycznie nie ma.

Na pewno w tym wydawnictwie, ponieważ liczebników porządkowych pisanych bez kropki raczej by nie przepuścili. Przepraszam, byłbym przeoczył: przy 8. Armii Gwardii kropka jednak się pojawiła. Co za paradoks – raz na cały tekst człowiek się pomylił i od razu wyszło dobrze... Czytając w oryginale „półtorej roku”, korektorzy wysłaliby najmłodszego spośród siebie po „półtorej litry”, bo na trzeźwo niektórych autorów nijak zrozumieć nie można.

O przecinkach poprzedzających i zamykających zdanie wtrącone lub oddzielających części zdania złożonego czytelnik może najwyżej pomarzyć. W ogóle przecinki żyją w tym wydawnictwie na wolności – gdzie padną, tam bęc. O różnicy między rzeczownikami policzalnymi a niepoliczalnymi pisałem już tyle razy, że chwilowo nie chce mi się jej znowu tłumaczyć. Jeśli ktoś ma czas i ochotę, niech trochę pogrzebie w archiwum; jeśli nie, wystarczy systematycznie czytać kolejne odcinki – wcześniej czy później ten temat wróci.

Zdarza się, że na stoisku w warzywniaku albo na bazarze zobaczę słowo „pomarańcz”, a pod nim cenę. Nawet jeśli konkurencyjna, to odruchowo kupuję tam, gdzie pomarańcza droższa, ale prawidłowo opisana. Kto wie, może jakiś polonista rzucił w diabły syzyfową robotę w szkole i zaczął handlować owocami? Albo to korektor zwolniony z wydawnictwa z powodu likwidacji stanowiska? Na bazarze ten „pomarańcz” jakoś przełknę, ale w magazynie kosztującym tyle, co dwa kilogramy tych owoców, nijak nie mogę. Jakiś taki kwaśny, cierpki, niezjadliwy...

Przyznacie chyba, że jak na główny tekst numeru – słabo. Pozwólcie więc, że już nie będę tracił czasu na to pisemko, bo za chwilę w telewizji znowu jakaś transmisja. Dziś o błędach komentatorów ani słowa, bo obiecałem, ale nikt za mnie nie zrobi notatek.

czwartek, 28 kwietnia 2016

Glejt za przecinek

Napisał do mnie pan Artur. Pan Artur jest naczelnikiem oddziału w mojej ulubionej instytucji, czyli Straży Miejskiej m. st. Warszawy. Dlaczego ulubionej, wyjaśniłem tu. Tam z kolei czepiałem się kolegów, którzy spoufalają się czy to ze sportowcami, o których opowiadają, czy z rozmówcami. Ja z panem Arturem spoufalam się tylko trochę. Nie dlatego, że imiennik, lecz dlatego, że w tym negatywnym kontekście (w pozytywnym piszę zbyt rzadko; stanowczo muszę się poprawić) być może wolałby jednak nie po nazwisku.

Od czasu, kiedy odesłałem Straży Miejskiej pismo pełne błędów językowych, minęły prawie dwa miesiące. Nie wiem, jak długo list zalegał na poczcie, nie mam pojęcia, na czyich biurkach nabierał potem mocy urzędowej, nie chcę zgadywać, ilu strażników parkingów uznało, że w ogóle nie warto zawracać sobie głowy obywatelem Rolakiem, chyba że znów się podłoży i zostawi auto w miejscu niedozwolonym.
Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Zastanawiam się tylko, jakie kompetencje językowe trzeba mieć, aby pracować w Straży Miejskiej i w jej imieniu korespondować z petentami. Przecież zdarzają się tak upierdliwi jak ja. A ja – jak wiadomo – czepiać się lubię za najbłahszy przecinek. Pomyślałem – ciągle mam nadzieję, że nie pochopnie – że wykształcenie średnie wypadałoby mieć. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale język polski – mimo wielu reform i pseudoreform systemu edukacji – z matury chyba nie wypadł, prawda?
Na stronie internetowej Straży Miejskiej chciałem sprawdzić, czy od kandydatów na funkcjonariuszy wymagana jest matura. Tej informacji nie znalazłem, bo utknąłem w zakładce „Rekrutacja”. Przed wyrazem „lub” wypatrzyłem przecinek. Miał takie samo prawo tam stać, jak mój samochód pod znakiem opatrzonym tablicą T-24. Sam tego przecinka nie mogłem odholować, więc wzywam Straż Miejską, aby zrobiła to na swój koszt. To jej przecinek.
Pan Artur – lepiej przyznać się późno niż wcale – napisał to pismo nie tyle do mnie, co do mojej wiadomości. Poinformował panią Małgorzatę (jeszcze raz przepraszam za poufałą formę narracji, ale już mi się nie chce przerabiać tego tekstu), czyli Kierownika Referatu ds. Wykroczeń, i mnie przy okazji, że (uwaga, pisownia oryginalna):
„W związku z wejściem w życie Zarządzeniem Komendanta nr. 4/2016 z dnia 08.03.2016r. w sprawie Regulaminu Wewnętrznego Straży Miejskiej m.st. Warszawy w załączeniu przekazuję pismo pana Artura Rolaka celem dalszego wykorzystania”.
Nie śmiem przypuszczać, że Zarządzenie Komendanta (nie mam też odwagi nie użyć wielkich liter) zostało wydane z mojego powodu. Przecież tekst na blogu „wywiesiłem” pięć dni wcześniej, list wysłałem w tym samym czasie, a po drodze był jeszcze weekend.
Mam natomiast ochotę wytknąć panu Arturowi wszystkie błędy, które popełnił w trzech wierszach i zaledwie 229 znakach (z akapitem i spacjami włącznie).
1. „Zarządzeniem” wchodzi w życie w terminie wskazanym przez pana komendanta, ale w tym przypadku zawsze w dopełniaczu (czyli „Zarządzenia”).
2. Po skrócie „nr” nie stawiamy kropki, ponieważ kończy się ostatnią literą pełnej formy mianownikowej.
3. Pod dacie, a przed „r.”, należy wcisnąć klawisz spacji.
„Celem dalszego wykorzystania” brzmi strasznie. Nie dlatego, że wszystko, co napisałem, mogłoby być wykorzystane przeciwko mnie. Tę formę słowniki tolerują, przyklejając jej jednak łatkę urzędowej. Proponuję bardziej literacką „w celu”, która przecież nie godzi w powagę urzędu, a mogłaby ocieplić wizerunek Straży Miejskiej.
Czasy takie, że wszystko kosztuje. Jak, waszym zdaniem, Straż Miejska powinna mi się odpłacić za korepetycje? Mam wystawić fakturę za dwie lekcje? Zaproponować barter i zwrot kwoty mandatu (czort z odsetkami i punktem karnym)? A może wystąpić o glejt, który zwolniłby mnie z jednego mandatu w przyszłości?

czwartek, 3 marca 2016

Miejska straż językowa

Z takim pismem nie ma żartów. Pismo ma wszystko, czego takiemu pismu potrzeba – datę, dane nadawcy, adres odbiorcy (czyli mój), sygnaturę, groźnie brzmiący tytuł „Wezwanie do wskazania użytkownika pojazdu”, podstawę prawną i niekaralne groźby precyzujące, co nadawca mi zrobi, jeśli nie zastosuję się do wezwania.

O 100 złotych nie będę się kłócił, bo „wiecie, gdy Wysoki Sąd zatwierdza ukazy, z łaski swej często karę powiększa dwa razy” (pana Adama Mickiewicza przepraszam za tak prozaiczną adaptację tyrady majora Płuta). Nie mam wyjścia, więc ze dwa razy zgrzytnę sobie zębami i wcisnę „Enter”, zatwierdzając przelew. Zanim jednak sam na sobie wykonam wyrok wydany przez strażników miejskich, zwrócę się do nich ze słowem niekoniecznie ostatnim, bo mam nadzieję na ciąg dalszy.
Żeby mnie przekonać, że wszelki opór jest bezcelowy, pani strażnik Ewa (nie piszę „strażniczka”, złożyła bowiem nieczytelny podpis w rubryce „Imię, nazwisko i numer służbowy strażnika”) sięgnęła po moc „art. 54 ustawy z dnia 24 sierpnia 2001r. Kodeks postępowania w sprawach o wykroczenia” (pisownia oryginalna) i tak dalej, i tym podobnie.
To prawda, że „około godziny 12:01” nie zastosowałem się do znaku drogowego B-35 i zignorowałem tabliczkę T-24 (mógłbym iść w zaparte, ale mają zdjęcia, sam widziałem). Właśnie dlatego Straż Miejska wysłała do mnie dwa listy polecone (moim zdaniem jeden by wystarczył, ale co tam, podatnicy zapłacą...). Byłoby nieuprzejmością nie odpisać na chociaż jeden z nich, zatem dziś odpisałem tak:


Warszawa, 3 marca 2016

Do Straży Miejskiej m. st. Warszawy
IV Oddział Terenowy
01-163 Warszawa, ul. Sołtyka 8/10

Sygnatura: POLISH-SWÓJ-POLISH.blogspot.com z 3 marca 2016

Wezwanie do wskazania autora wezwania i usunięcia błędów

Na podstawie Ustawy o języku polskim z 7 października 1999 roku (Dziennik Ustaw 1999 nr 90, poz. 999) oraz licznych i powszechnie dostępnych słowników informuję, że prowadzę czynności wyjaśniające w sprawie o naruszenie kilku zasad poprawnej polszczyzny, polegające na:
a) niezastosowaniu się do zakazu stawiania spacji przed przecinkiem i nakazu używania jej między liczbą oznaczającą rok a skrótem „r.”;
b) wielokrotnym (uzasadnione podejrzenie recydywy) zlekceważeniu znaku poziomego „,” (przecinek), obowiązkowego w zdaniach podrzędnie złożonych dopełnieniowych i okolicznikowych;
c) nieprawidłowej pisowni rzeczowników odczasownikowych z partykułą „nie” (np. „niewskazania”, „niedopełnienia”).
Obowiązek troski o język polski ustawa z 7 października 1999 roku nakłada zwłaszcza na organy władzy państwowej, jednostki samorządu terytorialnego oraz inne instytucje publiczne. Na tej podstawie, kierując się obywatelską troską o język ojczysty, uprzejmie proszę o naniesienie poprawek w piśmie nr SM-OT-4-4086-2182/16 i ponowne przesłanie go na mój adres zamieszkania lub napisanie komentarza pod właściwym postem na blogu POLISH-SWÓJ-POLISH.blogspot.com.

Z poważaniem
Artur Rolak



Słów, których użyłem, kiedy się dowiedziałem, że moje auto odjechało na lawecie, nie będę wymieniał. Wy nie macie tyle czasu, aby je wszystkie przeczytać, natomiast strażnicy miejscy mogą nie mieć aż tyle poczucia humoru…

czwartek, 4 lutego 2016

Ani „i”, ani „ani”

Dziś amnestia dla pracujących przy mikrofonie. Nie można widzieć źdźbła w oczach dziennikarzy radiowych i telewizyjnych, a nie dostrzegać belki w oczach piszących. Darujmy sobie błędy ortograficzne, bo z nimi coraz lepiej radzą sobie edytory tekstu, pośmiejmy się z interpunkcji.

Andrzej Bajorek, mój kolega jeszcze z czasów „Expessu Wieczornego”, lubi przypominać taką oto anegdotę: Do więzienia kurier przywiózł rozkaz od samego cara. Pędził przez pół Rosji, przez słońce i deszcz, więc list trochę mu zamókł. Wreszcie dotarł na miejsce, przekazał przesyłkę naczelnikowi twierdzy i ruszył w drogę powrotną. A naczelnik otworzył kopertę i zamarł. „Rozstrzelać nie wolno uwolnić!” – przeczytał kilka razy. Wiedział, że gdzieś musiał być przecinek, ale gdzie? Po „rozstrzelać” czy po „wolno”? Przecinkowi nie było wszystko jedno, a skazańcowi tym bardziej.
To przykład zdania, którego sens zmienia się w zależności od położenia przecinka. Na Facebooku natknąłem się natomiast na zabawne zdanie, które z niewinnej informacji stało się sąsiedzkim donosem dopiero po dopisaniu przecinka. „Twoja stara piła leży w piwnicy” – dziękuję, właśnie jej szukam, zaraz po nią pójdę. A tak: „Twoja stara piła, leży w piwnicy”? W tym przypadku nigdzie nie idę, w ogóle się do niej nie przyznaję.
Z interpunkcją jest trochę jak z muzyką – trzeba mieć do niej słuch. Są niby pewne zasady, których uczymy się w szkole, ale albo nikt nam o tym nie mówi, albo szybko zapominamy, że są przecież wyjątki. Prawie każdy uczeń zapytany przed klasówką, czy przed „i” należy postawić przecinek, z przekonaniem odpowie, że nie. „Zjadłem pączka i szarlotkę” (przykład tłustoczwartkowy) – oczywiście bez przecinka, ale „Zjadłem i pączka, i szarlotkę!” (wiem, nie mam czym się chwalić) – przecinka się domaga jak oba ciastka kawy.
Że co? Że przecinek przed „że” jest konieczny? Niekoniecznie. „W radiu od rana mówią, że dziś tłusty czwartek” – zgoda. „Jako że nie mówią o niczym innym, poszedłem do cukierni” – tu przecinek też jest, ale bardzo daleko od „że”. Widocznie raz na jakiś czas on też musi odpocząć od tego spójnika. Albo spójnik od niego.
Jeszcze więcej kłopotów interpunkcyjnych sprawia spójnik „a”. Stawianie przecinka między „Bogiem a prawdą” byłoby prawie świętokradztwem (tak jak błędem otwarcie cudzysłowu już przed „między”). „Już mu to kiedyś tłumaczyłem, a on i tak stawia tam przecinek” – tym razem słusznie.
W języku polskim jest kilkanaście spójników, którym przecinek należy się bez żadnych wyjątków i warunków. Nie ma wśród nich ani „i”, ani „że”, ani „czy” ani nawet „ani”. To akurat warto zapamiętać i od czasu do czasu sobie przypominać, bo w poprawianiu interpunkcji edytory jeszcze nie są autorytetami, chociaż coś tam wężykiem podpowiadają.
Powie ktoś, że nie warto kruszyć kopii o jakiś przecinek. A jednak warto, bo przecinek też swój rozum ma i nie jest mu obojętne towarzystwo, w jakim go stawiamy (lub nie).