Pokazywanie postów oznaczonych etykietą maniera. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą maniera. Pokaż wszystkie posty

piątek, 11 maja 2018

Szyk ponadczasowy


Kiedy oglądam telewizję albo słucham radia, często nie wierzę własnym uszom, że ktoś – nie byle kto przecież, bo dziennikarz – może mówić po polsku tak niepoprawnie. Niektóre brednie są tak urocze, że z wrażenia nie jestem w stanie ich zanotować. Ze słowem pisanym łatwiej – sam autor podsuwa mi pod nos materiał dowodowy.

Dzisiaj sięgnąłem, zresztą często sięgam, po jeden z magazynów historycznych. Wiem, kiedy była bitwa pod Grunwaldem, i odróżniam władców dynastycznych od elekcyjnych, ale – przyznaję ze wstydem – o niektórych wydarzeniach dowiedziałem się dopiero teraz.

„Nikt z obecnych na polu bitwy nie wiedział jeszcze, że to, co wydarzy się za chwilę, przejdzie do legendy polskich walk o niepodległość w XIX w.” – niczego nie dodałem, niczego nie skróciłem. Doceniam bezbłędną interpunkcję i solidną konstrukcję zdania złożonego, ale muszę dodać, że tak autor opisał bitwę pod Racławicami.

Nie wiem, co się zmieniło (to znaczy wiem, ale nie od razu powiem). Może w ramach pisania historii Polski od początku (w znaczeniu od nowa, nie od 966 roku) ktoś przesunął datę insurekcji kościuszkowskiej o kilka lat? Dzięki temu odkryciu kosynierzy ruszyli do ataku na rosyjskie armaty nie w 1794, lecz w 1801 roku (albo jeszcze później, ale musieliby skończyć szturm najdalej w sylwestra 1900).

Równie dobrze mogła zmienić się numeracja stuleci. Jedna reforma mniej, jedna więcej... Uczniowie wszystko przeżyją, byle tylko wakacji nikt im nie skracał. Jeśli z testu będzie wynikało, że rok 1794 to wiek XIX, to być może nie uwierzą, ale na pewno zaznaczą właściwą (czyli bzdurną) odpowiedź.

Zgoda – autorowi pomieszał się szyk zdania. Polszczyzna dopuszcza szyk przestawny, ale nie może być on aż tak dowolny, jak na przykład program łyżwiarzy figurowych (a podobno nawet i oni, pod rygorem utraty punktów, muszą jednak trzymać się pewnych kanonów). Nie wolno swobodnie przestawiać wyrazów, bo można zmienić sens zdania. Gdyby autor napisał, że „Nikt z obecnych na polu bitwy nie wiedział jeszcze, że to, co wydarzy się za chwilę, w XIX w. przejdzie do legendy polskich walk o niepodległość”, wtedy od razu mógłbym sięgnąć po przykłady zasłyszane w telewizji.

„Każdy ma prawo składać doniesienia do prokuratury, jeśli ma cień podejrzenia o popełnieniu przez niego przestępstwa” – stwierdził polityk zapytany przez dziennikarza. Tu także, jak widać, idą zmiany. Samooskarżanie się znów ma być mile widziane...

Zejdźmy z boiska politycznego, bo to grunt raczej grząski, i przejdźmy na piłkarskie. „Ta drużyna potrafi grać tylko znakomicie w pierwszej połowie” – ocenił komentator. W jego głosie zabrzmiała nutka krytyki, ja natomiast, będąc prezesem, trenerem albo kibicem, pękałbym z dumy, że moja drużyna „potrafi grać tylko znakomicie”. To nic, że w pierwszej połowie, bo inne zespoły nie potrafią tego w żadnej.

„88. minuta rozpoczęła się tego meczu”...  Mam wrażenie, że dziennikarz wrzucił do bębna maszyny losującej karteczki z częściami tego zdania i wyciągał po jednej. Dobrze, że nie wyszło mu „Się 88. tego minuta meczu rozpoczęła”. W sumie bez różnicy – tolerancyjny telewidz dobrze wie, o co chodzi.

„Ustawia piłkę w narożniku Niemiec”. To wręcz klasyczny przykład szyku telewizyjnego. Komentatorzy mają irytującą manierę stawiania podmiotu na końcu zdania. Wydawało mi się, że najprościej byłoby od niego zacząć, dzięki czemu słuchacze od razu wiedzieliby, kto to zrobił, a dopiero później co, kiedy, jak, po co i tak dalej. „Niemiec ustawiłby piłkę w narożniku” i nie trzeba byłoby szukać na mapie, o jaki narożnik Niemiec mogło chodzić dziennikarzowi.

„Namierzone to kopnięcie przez sędziego”. Mogła być wojna totalna, był i mecz totalny. Ktoś został kopnięty przez sędziego w stronie biernej, więc w czynnej – to chyba logiczne, prawda? – sędzia kogoś kopnął. Całe szczęście, że kopnięcie zostało namierzone bez potrzeby użycia VAR, więc można mieć nadzieję, że sędzia poniósł zasłużoną karę. Zaraz zaraz, czyżby teraz miał być sędzią we własnej sprawie...

czwartek, 16 marca 2017

Żargonauci

„Czytam! Czasem bywasz nadmiernie złośliwy! Bo praca na żywo to praca sapera. Nie da się – jak z tekstem – zrobić wszystkiego na tiptop” – napisał do mnie na Twitterze Tomasz Smokowski. Przepraszam, że z odpowiedzią trochę się ociągałem, ale już od pewnego czasu taki cykl ma mój blog: raz na dwa tygodnie tych nadmiernych złośliwości wystarczy.

Nie każdy telewidz ma możliwość oglądania meczów z komentarzem Tomka, ponieważ Tomek jest zakodowany. Oczywiście nie jest nieomylny i nie wszystko, co mówi, jest na tiptop, ale gdyby wszyscy jego koledzy radzili sobie na tym polu minowym tak jak on, pisałbym „Polisza” najwyżej raz na kwartał albo w ogóle bym przestał. To naprawdę uprzejme ze strony Tomka, że stanął w obronie nie kolegów.

Od czasu do czasu docierają do mnie sugestie, abym walił prosto z mostu i po nazwiskach, a wtedy grono mniej lub bardziej stałych czytelników nie zamykałoby się liczbą trzycyfrową. Mnie wcale nie zależy na tłumie, bo po co mi hejt w komentarzach?

To nie komentatorzy są moimi bohaterami, lecz popełniane przez nich błędy. Podzieliłbym je na kilka grup. Pierwsza to zwroty powtarzane z takim przekonaniem, z taką konsekwencją, jakby były normą. Ktoś, kto próbowałby nauczyć się języka polskiego tylko oglądając sport w telewizji, raczej nigdy nie nauczyłby się mówić poprawnie. Tomku, ile razy trzeba tłumaczyć, że nie można „trafić z najbliższej odległości”? Zwłaszcza niecelnie...
  
Druga kategoria błędów to lapsusy wynikające chyba z chęci popisania się przed telewidzami, bo innej przyczyny nie znajduję. Niedawno razem z Tomkiem śmiałem się na Twitterze ze stwierdzenia, że tenisista „przejawiał żądło kreatywności”. Komentator chciał dobrze, a wyszło jak zawsze, czyli słabo.

Irytuje mnie, czemu daję wyraz – moim zdaniem – wciąż nie dość złośliwie, bezmyślne zaśmiecanie języka polskiego anglicyzmami. Pół biedy „korner”, bo przyjął się już dawno, chociaż nadal wolę „rzut rożny”. Ale te „pasy” (zwłaszcza ortogonalne i diagonalne), „progres”, „presowanie”... Muszę jednak przyznać, że polszczyźnie komentatorskiej na szczęście jeszcze daleko do nowomowy korporacyjnej.

Wszyscy powtarzają, że piłka nożna to prosta gra, więc dlaczego by nie opisywać jej prostym językiem? Piłkarze już nie oglądają żółtych kartek, oni muszą je otrzymać. Gdyby chociaż je dostawali... Nie mają talentu, bo w telewizji talent wypada posiadać. Wynik nigdy się nie zmienia, lecz ulega zmianie. O „takowych” i innych ekscesach stylistycznych nie ma sensu pisać jeszcze raz, bo tu można podejrzeć.

Pomocnicy grają „na procencie” celnych podań (uff, bo za pierwszym razem przestraszyłem się, że pod wpływem alkoholu), skrzydłowi biegają „na sprincie”, obrońcy walczą „na ambicji”, bramkarze wychodzą do dośrodkowań „na ryzyku”, a całe drużyny grają „na entuzjazmie”. Ktoś zapoczątkował tę modę, ale po co aż tylu naśladowców?

O „stałym fragmencie gry” już pisałem, wspominam teraz i zapewne jeszcze kiedyś napiszę, bo nie mogę zrozumieć, dlaczego komentator nie chce mi powiedzieć, czy to rzut wolny, czy rożny. Może akurat wyszedłem do kuchni po kawę i nie widzę ekranu? Po co uogólniać, jeśli bez straty czasu można coś nazwać konkretnie i po imieniu?

„Uderzył zbyt niecelnie, aby zaskoczyć bramkarza” – ocenił komentator. Tomku, te słowa nie padły na żywo. Twój kolega czytał omówienie meczu z poprzedniego dnia, więc nie stąpał po polu minowym. Jeśli chciałbyś poznać nazwiska, zapraszam na piwo.

Pozdrawiam.