Pokazywanie postów oznaczonych etykietą faul. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą faul. Pokaż wszystkie posty

piątek, 17 czerwca 2016

Pół mnóstwa poświęcenia

Mecz Polska – Niemcy zawsze budzi emocje. Poddają się im także komentatorzy, chociaż po tamtej stronie telewizora wypadałoby zachować nieco więcej zimnej krwi. Zdaję sobie sprawę, że emocje i szczególna atmosfera sprzyjają popełnianiu błędów; tłumaczą niektóre, ale nie usprawiedliwiają wszystkich.

Mówi się, że co człowiek pomyśli na trzeźwo, to powie po pijanemu. Niech mnie ręka boska i prezes Jacek Kurski bronią przed podejrzeniem, że komentatorzy przyjmują coś przed meczem, na przykład dla rozluźnienia języka. Nie, ja zaryzykuję twierdzenie, że jeśli jakieś błędy popełniają w normalnej rozmowie, to na pewno nie unikną ich przed mikrofonem. Pewność tym większa, im ważniejszy mecz.
Czwartkowy z Niemcami nie był nieważny, jednak do najwyższego stopnia zagrożenia emocjami sporo mu jeszcze brakowało. I tak już w mowie wstępnej, jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego, komentator dostrzegł „całe mnóstwo fluidów” płynących z Polski do Paryża. Tak już jest w tej odmianie dziennikarskiej polszczyzny, że jeśli jest mnóstwo, to bez wątpienia musi być całe. Pół mnóstwa, a tym bardziej ćwierć lub jeszcze mniej nie wywarłoby na telewidzach zamierzonego efektu.
Ponieważ w pierwszej połowie piłka była kopana najczęściej z dala od bramek, dlatego dość długo musieliśmy czekać na sugestię komentatora, że warto byłoby pokusić się o „strzał z dalszej odległości”. Nie chce mi się ani sprawdzać, ile razy już o tym pisałem, ani znowu ironizować; powtórzę tylko, że odległość może być duża albo mała (oczywiście, jeśli taka potrzeba, można te przymiotniki stopniować do woli), nigdy zaś daleka lub bliska, bo to podręcznikowy przykład tautologii lub – jak kto woli – pleonazmu (ponieważ „Polisz” nie jest pracą naukową, możemy przyjąć, że to synonimy).
Z wrodzoną złośliwością przyczepię się do dwóch zwrotów, które błędami językowymi nie są, jednak powtarzane po wielokroć zaczynają drażnić. Dziś każda interwencja czy to bramkarza, czy jeszcze częściej obrońcy musi się odbyć „z poświęceniem”, najlepiej pełnym. Poświęcenie w znaczeniu liturgicznym odrzucam, choć o remis z Niemcami zwykle mogliśmy się jedynie modlić. Nadal jednak nie wiem, co owi bramkarze lub obrońcy poświęcają, co rzucają na szalę nawet rzucając się rywalom pod nogi lub blokując strzał. Siniaka? Bez przesady, taką mają pracę. Za taką kasę też mógłbym raz w tygodniu się nadstawić.
We współczesnej polszczyźnie – chyba jednak powinienem dodać, że w polszczyźnie komentatorów piłki nożnej – czasowniki „podawać” i „podać” są już archaiczne. Teraz w dobrym tonie jest powiedzieć, że piłkarz „dograł piłkę do partnera” albo chociaż próbował.
„Powinien być gwizdek i faul” – zawyrokował sprawozdawca. Nieśmiało zauważę, że kolejność powinna być raczej odwrotna: najpierw faul, a dopiero potem gwizdek. Sędzia, używając tego atrybutu, nie może przecież nawoływać do łamania przepisów, a taki związek przyczynowo-skutkowy można wywnioskować ze słów komentatora. Przyczyna tego błędu wydaje się oczywista – nie tylko w stacjach pokazujących mecze tegorocznych mistrzostw Europy, ale na wszystkich pozostałych antenach, faul stał się synonimem rzutu wolnego. Niesłusznie, bo groteskowo brzmi zdanie – wygłoszone podczas jakiegoś meczu ligowego – że piłkarz (a może trener, już nie pamiętam) „domaga się od sędziego faulu”.
Na zakończenie pozwolę sobie na zagadkę, ponieważ ekspert komentujący jeden z wcześniejszych meczów Euro 2016 powiedział tak: „Zobaczył żółtą kartkę i to już jest handicap”. Nie wyjaśnił jednak, dla którego zespołu. A waszym zdaniem – dla drużyny ukaranego kartką czy może dla rywali?

czwartek, 18 lutego 2016

Faul według Radia Erewan

Zaczął się mecz. Jeszcze się dobrze nie rozsiadłem przed telewizorem, gdy pan komentator zaczął mówić o „okresie czasu”. Może się tylko przejęzyczył? – adwokat obudził się we mnie wcześniej niż prokurator. Zanim jednak jedna z drużyn oddała drugi strzał, sprawozdawca drugi raz strzelił do telewidzów „okresem czasu”, więc mój wewnętrzny oskarżyciel dorwał się do głosu.

Ten komentator ma ostatnio pełne usta pracy, bo sezon piłkarski już prawie w pełni. W sobotę jeden mecz, w niedzielę nawet dwa, a i w tygodniu często wpada mu coś do grafiku. Facet po prostu ma pecha, że akurat lubię oglądać tę ligę, o której on opowiada. Muszę przyznać, że robi to z pasją, lecz wolałbym mniej emocji, za to więcej staranności.
Tak czy owak, ów mistrz mikrofonu wykorzystuje ostatnio każdą okazję, aby awansować w moim rankingu „ulubionych” komentatorów. Od razu przesunąłem go o dwie pozycje – przez chwilę wahałem się nawet, czy nie o trzy – gdy pierwszy raz w trakcie tego meczu pomylił faul z rzutem wolnym. Nie on jeden traktuje te pojęcia jak synonimy, jednak on robi to w sposób wybitnie rażący.
„To powinno zakończyć się faulem” – orzekł. Gdybym nie znał możliwości jezykowych tego komentatora i nie oglądał meczu, to uznałbym, że redaktor podżega do popełnienia przestępstwa. Wprawdzie tylko sportowego, ale jednak. Związku piłkarskiego nie niepokoilem, prokuratury tym bardziej, bo jak miałbym uzasadnić takie doniesienie?
Mylenie faulu z rzutem wolnym sprawia, że – zdaniem wielu komentatorów – piłkarze nader często „domagają się od sędziego faulu”. I co ten biedny sędzia ma zrobić? Być może nawet miałby ochotę podbiec do jakiegoś gracza i, w rewanżu za jakieś ciężkie słowo, które kiedyś od niego usłyszał, przejechać mu korkami po achillesach. Z jednej strony sędziemu nie wypada, z drugiej za dużo kamer... Jeszcze trudniej spełnić takie żądania zawodnika rezerwowego albo trenera. Za faul bez piłki arbiter sam sobie musiałby pokazać czerwoną kartkę.
„Goście już wykonali ten faul” – przekaz znów nie pokrywał się z wydarzeniami na boisku. Zupełnie jak w Radiu Erewan: nie goście, lecz gospodarze, i nie wykonali, lecz popełnili. Goście, panie redaktorze, wykonali rzut wolny. Wiem, bo oglądałem.
Równie irytujące bywa – często w wykonaniu tych samych speców od „faulu” – nadużywanie zaimków dzierżawczych, a zwłaszcza „swojego”, odmienianego przez liczby, rodzaje i przypadki. Dość dawno prosiłem, żeby wreszcie ktoś raczył Wygrać Wimbledon w mojej karierze. I nic – wciąż nie mam „żadnego tytułu na swoim koncie”.
Mam za to nowe przykłady znęcania się nad zaimkami. „To zależy od tego, jak Pogoń zagra w swoim meczu” – błysnął ekspert. Gdyby po zakończeniu okresu transferowego piłkarzom Pogoni coś się pomyliło, mogliby przecież zagrać w nieswoim meczu. „Piłkarz X dostał swoją szansę”, a pozostali rezerwowi odetchnęli z ulgą, bo chociaż na boisko nie weszli, to ich szans nikt za nich nie zmarnował. „Być może już dzisiaj zagra w swojej drużynie” – to o nowym zawodniku w klubie. A jednak nie zagrał ani w swojej, ani tym bardziej w cudzej.
„Rafael Nadal przeżywa swój kryzys” – komentator piłkarski poczuł się tak kompetentny, że i o tenisie chciał pogadać. Może on też na swój sposób przeżywa kryzys Hiszpana?
I jeszcze słowo o zaimku wskazującym. „W tym bieżącym sezonie” – zaczął wywód komentator. Już chciałem opatrzyć ten cytat ironicznym komentarzem, lecz w porę się zorientowałem, że właściwsza będzie raczej odrobina wdzięczności. Niektórzy z nas – zauważam od czasu do czasu (od jednego do drugiego okresu czasu) – żyją w podwójnej rzeczywistości, więc nie można wykluczyć, że bieżące sezony mogą być co najmniej dwa.

czwartek, 13 sierpnia 2015

Faul czysty jak łza

Dałem sobie kilka dni urlopu, stąd tydzień przerwy w polerowaniu polszczyzny. Wróciłem ze wsi do miasta, znad jeziora i spod lasu przed telewizor i komputer, i od razu wdałem się w wymianę zdań na Twitterze. Wytknąłem jakiś błąd jezykowy, pochwaliłem innego krytykującego – i dalej już samo poszło.

A zaczęło się od niewinnej uwagi Radosława Nawrota, któremu nie jest obojętny język, jakim posługuje się nasza grupa zawodowa, że zwrot „piłkarz jest pod grą” trudno uznać za wzór poprawności albo piękna. Dodałem, że „piłkarz pod kryciem” brzmi co najmniej zalotnie, i wtedy jeden z dyskutantów zarzucił nam, że się czepiamy.
Komentatorzy mówią jak mówią, a ponieważ wszyscy ich rozumieją, to w czym problem? – tak z grubsza argumentował. W tym, szanowny adwersarzu, że mógłbym przecież napisać „adwersażu” i też („terz”...) byśmy się zrozumieli. Otóż nie – każdy język (jak mecze pucharowe, o czym nigdy nie zapominają przypomnieć komentatorzy) „rządzi się swoimi prawami”. Można mówić ładnie lub brzydko, zwięźle lub rozwlekle, interesująco lub zanudzać słuchaczy, ale zawsze trzeba w zgodzie z regułami.
Zastanawiałem się, po jaki przykład sięgnąć, aby pokazać, że „język piłkarski” przekracza nie tylko granice poprawności, ale także absurdu. Nie musiałem długo szukać, bo nie po to od prawie roku robię notatki, żeby teraz tracić czas na myślenie. Tym słowem jest „faul”, przez sprawozdawców, towarzyszących im ekspertów oraz samych piłkarzy powszechnie uważany za synonim „rzutu wolnego”.
„Piłkarz domaga się od sędziego faulu” – usłyszałem i zapisałem. Meczu już nie pamiętam, więc teraz staram się wyobrazić sobie tę sytuację. Zawodnik przebiega obok arbitra i żąda, żeby go kopnął albo chociaż podciął? „Ten faul Arsenalowi się należał” – o, to jeszcze ciekawszy lapsus. Czyżby komentator był sympatykiem Tottenhamu i cieszył go każdy faul na piłkarzu rywala zza miedzy? „Nie było faulu” – lubi zapewniać komentator, który zbyt wolno zbliża się do wieku emerytalnego. A faul był, co pokazały liczne powtórki. Nie było tylko gwizdka sędziego i rzutu wolnego, ale to już inny problem.
Kolejnym przykładem szkodliwej nowomowy rozmnażającej się w języku komentatorów jak ostatnio sinice w Bałtyku jest „stały fragment gry”. Jeśli akurat nie patrzę w telewizor, to nie dowiem się, czy chodzi o rzut rożny czy wolny. Stałym fragmentem gry jest przede wszystkim rozpoczęcie meczu, więc dlaczego coraz liczniejsza rzesza komentatorów ekscytuje się kornerem jako pierwszym stałym fragmentem dla tej samej drużyny? Poza tym zawsze warto mówić jak najbardziej konkretnie – precyzja to przecież zaleta.
Albo „przegrać piłkę przez obrońcę”... Zawsze wydawało mi się (i chyba nie zanosi się na to, aby ta definicja miała się zmienić), że „przegrana” znaczy to samo, co „porażka”. Nie dla niektórych komentatorów jednak. Im nie przeszkadza, iż obrońca tej piłki nie stracił (nie przegrał), bo rywal w ogóle nie próbował mu jej odebrać. Tym dziennikarzom, takie odnoszę wrażenie, zależy nie tyle na rzetelnym przekazie, co na orygilności wypowiedzi.
Wróćmy na chwilę do „faulu”. Są jeszcze tacy sprawozdawcy, którzy potrafią użyć porównania, które potwierdza, że znają właściwe znaczenie tego słowa. „Faul czysty jak łza” – ocenił jeden z nich. Sędzia oczywiście tej opinii nie słyszał, ale zgodził się z nią „w ciemno” – gwizdnął i podyktował rzut wolny.