Siedzę sobie teraz w Stuttgarcie. Raz oglądam tenis przez
szybę biura prasowego, raz bez szyby, to znów siedzę w salce konferencyjnej i
nie mogę się nadziwić, jak strasznie ci niemieccy dziennikarze są zacofani.
Wszyscy – i starsi ode mnie, i młodsi – zwracają się do tenisistek per „Sie”
(wielka litera nie jest oznaką szczególnego szacunku; w tym języku wielką
literą zaczyna się każdy, choćby najbardziej pospolity rzeczownik).
Pytają, jak się pani grało, dlaczego pani przegrała i jakie
plany ma pani po tej porażce. Siedzę, słucham i nawet nie próbuję sobie wyobrażać, jak
taka konferencja prasowa wyglądałaby w Polsce. Nie próbuję, bo wiem. Agnieszko
to, Jurku tamto – tak nasi dziennikarze zwracają się do sportowców. Ja też, ale
tylko do tych, których znam od czasu, kiedy byli jeszcze juniorami, i na
zasadzie oczywistej wzajemności.
Rok temu pisałem o tym na blogu („Herr Motyl”) i wielokrotnie
irytowałem się na Twitterze, gdy reporterka lub reporter zwracali się do
sportowców po imieniu, podczas gdy ci odpowiadali im per „pani” i „pan”. Trzeba nie mieć
słuchu albo kindersztuby (proszę wybaczyć, ale po niemieckim przykładzie na
wstępie ten zwrot wydał mi się najbardziej odpowiedni), aby nie zauważyć, jak
bardzo to zgrzyta.
W polskich mediach, a szczególnie w telewizji,
rozpanoszyła się maniera komentowania po imieniu. W tenisa grają wspomniani
Agnieszka i Jurek (jeśli „tyka” ich ekspert, który też był zawodnikiem i
spotykał się z nimi na korcie, to mnie to nie razi), piłkę kopią Robert, Kuba i
Arek, w bramce stoi Wojtek na zmianę z Łukaszem, na stadionach
lekkoatletycznych medale zdobywają Anita, Tomek i Piotrek, a zimą o emocje
dbają głównie Justyna i Kamil.
Wydaje mi się – i chyba nie jestem w tym odczuciu odosobniony
– że komentator nie powinien demonstrować na antenie zażyłości ze sportowcami. Telewidza to nie interesuje. Pomijam już
fakt, że trudniej zdobyć się na słowa obiektywnej krytyki (przykłady czysto
teoretyczne: „Agnieszka wypuściła z rąk już niemal wygrany mecz”, „Robert jest
bez formy”, „Wojtek popełnił juniorski błąd”, „Justyna jest cieniem samej
siebie z poprzedniego sezonu” itp.). Przede wszystkim takie spoufalanie się
jest mało eleganckie.
Kiedy zwróciłem na to uwagę jednemu z moich znajomych,
odparł, że przecież Anglicy i Amerykanie też mówią „you”. A jak mają mówić? Czy
naprawdę trzeba przypominać, że druga osoba liczby pojedynczej i mnogiej oraz
zwrot grzecznościowy „pan”, „pani” i „państwo” mają identyczną formę, a o
znaczeniu „you” decyduje kontekst?
Jeśli macie wątpliwości, spróbujcie posłuchać komentarza
na przykład w BBC. Co roku dla przyjemności oglądam w tej stacji kilka meczów
tenisowych. Andy Murray pozostaje dla sprawozdawców Andy’m Murrayem, Roger
Federer Rogerem Federerem, a Serena Williams Sereną Williams. Andy’m, Rogerem i
Sereną są najwyżej dla Borisa Beckera i Tracy Austin.
Na tę chorobę cierpią w Polsce nie tylko dziennikarze
sportowi, choć w naszym przypadku jej przebieg jest najcięższy, a rokowania
marne. Wielokrotnie słyszałem, jak reporterzy „niusowi” zwracali się do
rozmówców „panie Krzysztofie” albo „pani Barbaro” zamiast „panie poruczniku”
czy „pani dyrektor”. Dlaczego nie „panie Krzysiu” i „pani Basiu”? Nie krępujcie
się, będzie jeszcze milej.
Chyba tylko dziennikarze polityczni są uodpornieni na ten
wirus. Oni nadal zaczynają od „panie prezydencie”, „pani premier”, „panie
marszałku”, „pani minister”… Panie Andrzejku, pani Beatko – wy to jednak macie
szczęście!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz