czwartek, 21 kwietnia 2016

Szczęście pana Andrzejka

Siedzę sobie teraz w Stuttgarcie. Raz oglądam tenis przez szybę biura prasowego, raz bez szyby, to znów siedzę w salce konferencyjnej i nie mogę się nadziwić, jak strasznie ci niemieccy dziennikarze są zacofani. Wszyscy – i starsi ode mnie, i młodsi – zwracają się do tenisistek per „Sie” (wielka litera nie jest oznaką szczególnego szacunku; w tym języku wielką literą zaczyna się każdy, choćby najbardziej pospolity rzeczownik).

Pytają, jak się pani grało, dlaczego pani przegrała i jakie plany ma pani po tej porażce. Siedzę, słucham i nawet nie próbuję sobie wyobrażać, jak taka konferencja prasowa wyglądałaby w Polsce. Nie próbuję, bo wiem. Agnieszko to, Jurku tamto – tak nasi dziennikarze zwracają się do sportowców. Ja też, ale tylko do tych, których znam od czasu, kiedy byli jeszcze juniorami, i na zasadzie oczywistej wzajemności.
Rok temu pisałem o tym na blogu („Herr Motyl”) i wielokrotnie irytowałem się na Twitterze, gdy reporterka lub reporter zwracali się do sportowców po imieniu, podczas gdy ci odpowiadali im per „pani” i „pan”. Trzeba nie mieć słuchu albo kindersztuby (proszę wybaczyć, ale po niemieckim przykładzie na wstępie ten zwrot wydał mi się najbardziej odpowiedni), aby nie zauważyć, jak bardzo to zgrzyta.
W polskich mediach, a szczególnie w telewizji, rozpanoszyła się maniera komentowania po imieniu. W tenisa grają wspomniani Agnieszka i Jurek (jeśli „tyka” ich ekspert, który też był zawodnikiem i spotykał się z nimi na korcie, to mnie to nie razi), piłkę kopią Robert, Kuba i Arek, w bramce stoi Wojtek na zmianę z Łukaszem, na stadionach lekkoatletycznych medale zdobywają Anita, Tomek i Piotrek, a zimą o emocje dbają głównie Justyna i Kamil.
Wydaje mi się – i chyba nie jestem w tym odczuciu odosobniony – że komentator nie powinien demonstrować na antenie zażyłości ze sportowcami. Telewidza to nie interesuje. Pomijam już fakt, że trudniej zdobyć się na słowa obiektywnej krytyki (przykłady czysto teoretyczne: „Agnieszka wypuściła z rąk już niemal wygrany mecz”, „Robert jest bez formy”, „Wojtek popełnił juniorski błąd”, „Justyna jest cieniem samej siebie z poprzedniego sezonu” itp.). Przede wszystkim takie spoufalanie się jest mało eleganckie.
Kiedy zwróciłem na to uwagę jednemu z moich znajomych, odparł, że przecież Anglicy i Amerykanie też mówią „you”. A jak mają mówić? Czy naprawdę trzeba przypominać, że druga osoba liczby pojedynczej i mnogiej oraz zwrot grzecznościowy „pan”, „pani” i „państwo” mają identyczną formę, a o znaczeniu „you” decyduje kontekst?
Jeśli macie wątpliwości, spróbujcie posłuchać komentarza na przykład w BBC. Co roku dla przyjemności oglądam w tej stacji kilka meczów tenisowych. Andy Murray pozostaje dla sprawozdawców Andy’m Murrayem, Roger Federer Rogerem Federerem, a Serena Williams Sereną Williams. Andy’m, Rogerem i Sereną są najwyżej dla Borisa Beckera i Tracy Austin.
Na tę chorobę cierpią w Polsce nie tylko dziennikarze sportowi, choć w naszym przypadku jej przebieg jest najcięższy, a rokowania marne. Wielokrotnie słyszałem, jak reporterzy „niusowi” zwracali się do rozmówców „panie Krzysztofie” albo „pani Barbaro” zamiast „panie poruczniku” czy „pani dyrektor”. Dlaczego nie „panie Krzysiu” i „pani Basiu”? Nie krępujcie się, będzie jeszcze milej.
Chyba tylko dziennikarze polityczni są uodpornieni na ten wirus. Oni nadal zaczynają od „panie prezydencie”, „pani premier”, „panie marszałku”, „pani minister”… Panie Andrzejku, pani Beatko – wy to jednak macie szczęście!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz