Kolega, który poprosił o dyskrecję, bo nie chce, żeby jego
żona domyśliła się, jak często zagląda na strony bukmacherów internetowych (oj,
naiwny...), podesłał mi kilka przykładów pytań zadawanych jemu i innym grającym.
Wszystkie mają wspólną cechę – kończą się jak należy, ale zaczynają byle jak.
Dla większości bukmacherów funkcjonujących w sieci
podstawowym językiem jest oczywiście angielski. Nie wyobrażam sobie, aby
William Hill – najbardziej brytyjska z brytyjskich firm działających w tej
branży – zrezygnował z who, what, how, where, when, do i innych
słów, bez których nie da się zadać pytania.
Na stronach dostępnych także w języku polskim nie brakuje
zaimków pytających „kto”, „co”, „jak”, gdzie”, „kiedy” i jeszcze kilku innych.
Na kilku brakuje natomiast partykuły „czy”. To dziwne, bo bardzo często odnoszę
wrażenie, że osoby odpowiedzialne za treść w naszej części www lepiej znają
język angielski niż polski. Nigdy nie zapominają o do na początku zdania
pytającego, natomiast rzadko pamiętają o „czy”.
Oto kilka dowodów tylko z ostatnich dwóch tygodni:
– Rozpędzona Wisła gładko rozprawi się z
beniaminkiem z Niecieczy?
– Wisła przedłuży
dobrą passę?
– Poznamy mistrza we
wtorek?
– Królewscy postawią
na Etihad krok w stronę wielkiego finału?
– Bayern podpije
Madryt?
– Juergen Klopp
będzie spać spokojnie po wizycie w Hiszpanii?
– Królewscy obronią
Twierdzę Bernabeu?
– Liverpool odwróci
losy dwumeczu?
Nie
wiem, może wydaje się im, że wystarczy wymyśleć zdanie oznajmujące, potem
kropkę zastąpić pytajnikiem i już gotowe?
Polszczyzna
jest językiem fleksyjnym, czyli takim, w którym funkcję wyrazu w zdaniu określa
nie jego pozycja, lecz końcówka wynikająca z odmiany przez przypadki, rodzaje
itp. Nie trzeba tego od razu uczyć się na pamięć, sam to teraz przepisuję ze
słownika; wystarczy zapamiętać, że szyk zdania można określić dość dowolnie,
choć ta dowolność jest nieco ograniczona przez normę.
Wspominam
o tym, ponieważ przed meczem Real Madryt – Manchester City jeden z portali
kusił klientów pytaniem: „Już Ronaldo w składzie?”. W tym przypadku nawet
partykuła „czy”, gdyby odzyskała należną jej pozycję w zdaniu pytającym, nie
uratowałaby tego hasła – bo zdaniem tego nazwać nie można – przed zarzutem
niepoprawności. Szyk nadal pozostawiałby wiele do życzenia.
Koledze,
który podsunął mi dzisiejszy temat, radzę, aby adresy portali bukmacherskich jak
najszybciej usunął z ulubionych. Jeśli będzie przegrywał, wcześniej czy później
jego żona dopatrzy się dziury w rodzinnym budżecie. Jeśli dużo wygra, to urząd
skarbowy – wbrew unijnym wytycznym – przychód z zakładów na portalach
zagranicznych uzna za nielegalny i opodatkuje według widzimisię (jaka szkoda,
że to słówko się nie odmienia!) urzędnika. A wygra czy przegra, naczyta się
tych okaleczonych pytań i jeszcze kiedyś uzna je za normę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz