Być może sam sobie jestem winien, bo z uporem
wartym lepszej sprawy staram się zanotować każde nieuzasadnione użycie zaimków dzierżawczych
i wskazujących. Na inne – na przykład zwrotne – brakuje mi i czasu, i miejsca
na dysku. W tej sytuacji zajmę się tymi zaimkami tylko po łebkach, za co muszę
przeprosić tych kolegów-komentatorów, których pominąłem. Mam jednak nadzieję graniczącą z pewnością, że
już wkrótce dostarczą mi dość przykładów do kolejnej analizy.
Zapomnijmy na chwilę o wszystkim, czego od dziecka
dowiadywaliśmy się o sporcie. Zresetujmy pamięć i umówmy się, że jesteśmy
absolutnymi laikami i pierwszy raz nie odeszliśmy od telewizora, gdy na
ekranie pojawili się piłkarze, siatkarze, tenisiści, hokeiści i wszyscy ci,
których rywalizacja jest podzielona na połowy, tercje, kwarty i jakieś tam
sety. Teraz będzie nas uczył pan komentator.
Być może już podczas pierwszej lekcji zaczniemy
odróżniać forhend od bekhendu, przyjmiemy do wiadomości, że siatkarz ubrany
inaczej niż pozostali wcale nie jest bramkarzem, a nawet zostaniemy ekspertami
od spalonego. Mecz skończy się jednak tak nagle, że pozostaniemy w niepewności,
czy to na pewno był ostatni gwizdek sędziego.
„W tej drugiej połowie goście poprawili swoją
grę”. Do „swojej” przyczepię się później, teraz zajmę się „tą”. Kibicujemy
akurat gościom. Pierwszą połowę przegrali 0:3, po przerwie zdobyli dwa gole,
już prawie zremisowali, a sędzia gwiżdże i wygania ich do szatni? Jak to?!
Przecież mówiąc „w tej drugiej połowie…”, komentator dał do zrozumienia, że
będzie jeszcze co najmniej jedna, na przykład „tamta” druga połowa. Być może
tenisiści i siatkarze też przegrywają, bo czekają na inny niż „ten” piąty set.
Są dyscypliny sportu – na przykład tenis
stołowy i badminton – w których zawodnicy lub drużyny rozgrywają kilka meczów
dziennie. W piłce nożnej też może się tak zdarzyć, ale takich turniejów
telewizja raczej nie pokazuje. Po co więc komentatorzy podkreślają, że jakiegoś
piłkarza „nie ma w kadrze na ten dzisiejszy mecz”? Czy będzie w kadrze na
następny? Czy na pewno jeszcze dziś?
Zbyt częste stosowanie zaimków wskazujących puszczamy zwykle mimo uszu, bo to irytujący, ale – w porównaniu
z innymi – niewielki błąd. Szkoda nawet, że rzeczownik „błąd” nie dorobił się
zdrobnienia. Aby określić jego rozmiar (duży, mały) lub znaczenie (poważny,
błahy), musimy uciekać się do stopniowania przymiotników.
Rola zaimków dzierżawczych jest bardzo
niewdzięczna. Źle użyte mogą stać się obiektem kpin. „Trener wykonał gesty uspokajające
swoich piłkarzy” – zanotowałem w ostatni weekend. Po chwili przyznałem
trenerowi rację – przecież na nieswoich piłkarzy nie ma wpływu. „Gestykulował
swoimi dłońmi” – wybaczcie, ale zapomniałem, czy piłkarz, czy trener, czy może
sędzia. Zapomniałem, bo od razu próbowałem sobie wyobrazić, jak gestykuluje
dłońmi rywala lub kolegi. Kiedyś usłyszałem o szczypiorniście, który „rzucił
bramkę swoją lewą ręką”. Nie wiem, którą ani czyją ręką rzucił dziewczynę,
natomiast zdobycie gola rękoma rywali mogłoby stać się punktem wyjścia do
rozważań o zmianie taktyki gry w piłkę ręczną.
Na deser przykład wprawdzie bez zaimka, ale
mnie się tak spodobał, że nie mogę odmówić tej przyjemności ani sobie, ani wam.
„Piłka zaatakowała go zza pleców” – powiedział pan komentator. Zatęskniłem za
dzierżawczym. Piłka atakująca zza swoich pleców mogłaby zrobić karierę taką jak
na przykład „język brazylijski”, „Włodek
Smolarek krąży jak elektron koło jądra Zbyszka Bońka”, „słońce zaszło za wschodnią trybuną” czy nieśmiertelne „wszystko w
rękach konia”.
PS. Uprzejmie informuję, że strażnicy miejscy
byli widziani w okolicach księgarni. Nie wiem tylko, czy tropili źle
zaparkowane samochody, czy zamierzali kupić słownik, aby dołączyć do „Miejskiej straży językowej”. Będę informował, gdy tylko dowiem się czegoś nowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz