czwartek, 17 marca 2016

Wzrokowo widać lepiej

Nie będę się wypierał – w tym tygodniu podczas jednego z czterech meczów piłkarskiej Ligi Mistrzów… Stop, dygresja. Często się zastanawiam, dlaczego komentatorzy, a zwłaszcza jeden, zaliczany do najlepszych w tej branży, co kilka, czasem co kilkanaście minut przypomina, że to właśnie „piłkarska” Liga Mistrzów. Może ma nas za durniów, którzy bez jego pomocy nie odróżnią piłki kopanej od rzucanej?

Podczas meczu rozgrywanego w tym tygodniu sprowokowałem dyskusję na Twitterze. Podrzuciłem dwa przykłady, a potem już poszło. „Będziemy oczy wybałuszać z orbit” – nie tylko ja zauważyłem, że jeden z najgorszych komentatorów, jakich musimy słuchać, coraz wyżej zawiesza sobie poprzeczkę wymagań. Doceniam i dlatego nie pójdę na łatwiznę, którą byłoby opowiedzenie całego meczu słowami tego mistrza mikrofonu.
Konkurencja na szczęście nie śpi i też nie zmusza mnie do nadzwyczajnego wysiłku. Nie ma weekendu, abyśmy nie usłyszeli, o „dominacji jednego zespołu” („dominacja jednego tenisisty” też, niestety, nie jest w polskiej telewizji zjawiskiem rzadkim). Równie często zalewają nas informacje o bilansie „bezpośrednich meczów” pomiędzy jakimiś drużynami lub zawodnikami.
Rzadziej, bo nie w każdym meczu zdarza się komuś prowadzić na przykład 3:0, po golu korygującym wynik na 3:1 dowiadujemy się, że „drużyna A zniwelowała stratę” albo piłkarz X „zmniejszył rozmiary porażki”. O zniwelowaniu strat można mówić dopiero wtedy, gdy przegrywający zdobędą gola dającego remis. Mówienie o zmniejszaniu rozmiarów porażki (przepraszam za powtórzenie, ale w polszczyźnie telewizyjnej jest to już związek frazeologiczny) ma sens dopiero wtedy, gdy osiągnięcie choćby remisu jest praktycznie niemożliwe. Często zdarza się jednak, że komentator używa tego zwrotu, gdy drużyna przegrywa na przykład 1:3 w 60. minucie. Moim zdaniem to pochopne twierdzenie, ponieważ porażka nie jest wtedy jeszcze przesądzona.
Bawią mnie i irytują – czasem na zmianę, a niekiedy jednocześnie – tautologie popełniane przez komentatorów, zresztą nie tylko piłkarskich. Jako kibic wcale bym się nie cieszył, gdyby mój ulubiony zespół lub zawodnik „odwrócił sytuację o 360 stopni”. Podejrzewając, że mogę się przecież mylić, przeprowadziłem prosty eksperyment. Stanąłem twarzą do telewizora i odwróciłem się o 360 stopni. Najpierw w prawo, potem dla pewności w lewo, lecz za każdym razem efekt był identyczny – przed oczami nadal miałem telewizor, a w uszach głos tego samego komentatora.
„Wzrokowo widać, który piłkarz biega najwięcej” – poprzedni mecz oglądałem w wersji z audiodeskrypcją (komentarz dla osób niewidomych), więc dopiero po chwili zapaliła mi się czerwona lampka. A gdy już mnie oświeciła, wyobraziłem sobie, jak komentator widzi, kto biegał najwięcej, zmysłem innym niż wzrok.
Podobne błędy zdarzają się nie tylko dziennikarzom sportowym. „Wygrali tanim kosztem” – powiedział prezenter wiadomości w radiu. „Cena sto razy droższa” – ubolewał specjalista od ekonomii. „Jak się nazywa tytuł filmu?” – nadal nie znam odpowiedzi na pytanie zadane w konkursie w stacji wcale nie depresyjnie komercyjnej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz