czwartek, 8 stycznia 2015

Prezes prezydentowi nie podskoczy

Niektóre mecze bywają tak nudne, że od pewnego czasu do ich komentowania zatrudnianych jest aż dwóch komentatorów. Jeden pilnuje drugiego, aby nie przysnął, obaj zaś robią wszystko, żeby nie zasnęła publiczność przed telewizorem.

Pomysł na wspólne występy przed mikrofonem duetu dziennikarz – trener / były zawodnik (niepotrzebne skreślić) wcale nie jest zły. Pierwszy ma mówić ładnie, a drugi fachowo. Kiedy jednak słucham niektórych transmisji, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że panowie (rzadziej panie) najchętniej zamieniliby się rolami – dziennikarz chce być mądrzejszy od gościa, a ekspert sili się na oryginalność językową, często przekraczając granice dziwactwa.
Najmniej groźne dla języka, choć zgrzyta najgłośniej, jest bezmyślne wprowadzanie na antenę słów zaszłyszanych kiedyś w zagranicznej szatni. Piłkarze już nie podają piłki, bo to banalne – oni grają „pasy” (najlepsze są, rzecz jasna, „diagonalne”). Czołowe drużyny „presują” już na połowie rywali, a co bardziej ambitni zawodnicy „sprintują” do każdego podania. Zespół, który zrobi największy „progres”, może nawet „liderować” w lidze.
Zastrzegam sobie prawo do powołania słowa „liderować” na świadka nieco później. Najpierw wyjaśnię, dlaczego wymienione przykłady – poza ostatnim – złoszczą mnie mniej. Otóż chyba tylko współkomentator namiętnie posługujacego się nimi eksperta nie słyszy ich śmieszności, a jeżeli słyszy, to nie potrafi zniechęcić kolegi do recydywy. W każdym razie „presowanie” i „sprintowanie” nie znajduje – na szczęście! – naśladowców. Podobnie jak ulubiony „anonser” pewnego speca od boksu.
Co innego „liderować” lub „prezydent”. W przypadku pierwszego wyrazu zdania są podzielone i – przyznaję z żalem – słowniki dopuszczają ten czasownik. Ja przychylam się jednak do opinii, że to jeszcze jeden zbędny anglicyzm zaśmiecający język polski. Ktoś, kto powie, że Legia prowadzi w ekstraklasie, wcale nie jest głupszy od tego, kto upiera się przy wersji, że lideruje.
Nie ma natomiast wątpliwości, iż rzeczownik „prezydent”, jako tłumaczenie z angielskiego „president”, jest używany bez zastanowienia. W sporcie nie mamy przecież do czynienia z prezydentami państw, lecz z prezesami klubów. Jeśli więc komentatorzy (jeszcze nie wszyscy) mówią o szefie Realu Madryt, to najczęściej tytułują go prezydentem. Szef Legii Warszawa stoi przy nim na straconej pozycji, bo wyżej prezesa nie podskoczy. W każdym języku są słowa, które w innych mają nie jeden, a kilka odpowiedników. Należy sięgać po nie z głową i zależnie od kontekstu.
Przyznam, że martwi mnie, kiedy komentatorzy mówią „Sewija”, a nie Sewilla. Martwi, bo nie są konsekwentni. Jeżeli już muszą popisywać się znajomością języków obcych, to dlaczego robią to tak strasznie wybiórczo? Dlaczego nie mówią „Juteborj” (czy jakoś tak, bo chyba tylko Skandynawowie potrafią poprawnie nazwać Goeteborg). Dlaczego Juventus Turyn, a nie Juventus „Torino”? To samo ze skrótami. Koniecznie musi być Pe-Es-Że i Pe-Es-We, bo Pe-Es-Gie i Pe-Es-Fał brzmi zbyt prostacko. Oczekiwałbym zatem, iż z Chelsea (jasne że „London”) zmierzy się Ef-Si Liverpool, a nie jakiś banalny Ef-Ce.
Panowie, śmiało, jest jeszcze rosyjski. Mówicie „Lokomotiw” (kto wie, może nawet z „v” na końcu, czego jednak nie słychać), a powinniście „Łokomotiw”. Nie dopuszczam myśli, że tego języka nie uczycie się, bo za trudny. Zakładam, że objęliście sankcjami wszystko, co rosyjskie. Jeśli tak, to za tydzień oczekuję pomocy w walce z rusycyzmami.

6 komentarzy:

  1. Zgłaszam zastrzeżenie do tezy: "obaj zaś robią wszystko, żeby nie zasnęła publiczność przed telewizorem". Otóż uważam, że jest taki komentator (zawodowy - nie "ekspert"), który robi wszystko, żeby publiczność zasnęła w środku nawet całkiem dobrego meczu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi Maćku, być może zbyt głęboko ukryłem ironię. Miałem na myśli tych, którzy wygadują takie banialuki i dyrdymały, że człowiek nie przyśnie, bo chce wszystko usłyszeć na żywo.

      Usuń
  2. Mam nadzieję, że ten przedostatni akapit to czysta ironia, bo ani Juventus, ani Chelsea nie mają miasta w swojej nazwie.To bardzo powszechny błąd, podobnie zresztą jak FC Liverpool, który tak naprawdę jest Liverpoolem FC. Sama wymowa nie jest tu aż tak rażąca, gorzej, że ludzie mówią o klubach, które po prostu nie istnieją :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ironia w najczystszej postaci :-). Pozdrawiam

      Usuń
    2. Brak konsekwencji w sprawie nazw klubów jest rażący i szczególnie widoczny w przypadku dwóch drużyn z jednego miasta. Przy okazji europejskich rozgrywek w polskiej prasie/telewizji pojawiają się dziwaczne twory. Dlaczego Inter Mediolan i AC Milan? Albo AS Roma i Lazio Rzym, które tak naprawdę nazywa się S.S. Lazio? To chyba wynik tylko i wyłącznie lenistwa, bo przecież w dobie Internetu każdy komentator/prezenter ma dostęp do oficjalnych stron klubów. A tam chyba wiedzą, jak się drużyna nazywa :)

      Usuń
    3. Przykłady można mnożyć. Jaka Chelsea Londyn, jaki Arsenal Londyn? Jeśli już z Londynem, to niech będzie także WHU Londyn, QPR Londyn, Crystal Palace Londyn, Tottenham Hotspur Londyn... Na szczęście już nie komentują ci, którzy mówili Hertha Berlin Zachodni ;-)

      Usuń