czwartek, 25 czerwca 2015

60 minut na godzinę

Nie wiem, czy mam „słuszną rację”, że wracam do wyrażeń tautologicznych albo – jak kto woli – pleonazmów. Pisałem o tym ponad pół roku temu w „Niecelnym trafieniu z najbliższej odległości”, ale nie wyczerpałem tematu. Do przykładów, które wtedy pominąłem, doszły kolejne.

Tę „słuszną rację” zasłyszałem w telewizyjnym programie publicystycznym niemającym nic wspólnego ze sportem. Nie jest więc prawdą, że źle po polsku mówią tylko dziennikarze i komentatorzy sportowi. Niemal w każdym serwisie informacyjnym usłyszymy, że czegoś jest „całe mnóstwo”.
Wielu dziennikarzy i prezenterów upiera się, że fakty mogą być „tylko i wyłącznie” autentyczne, ale ja nie jestem wcale o tym tak głęboko przekonany. Są takie gazety i takie portale, w których „fakty” okazują się później nieco naciągane lub wręcz zmyślone przez autora lub redaktora. Byle tylko czytelnik kliknął, bo to liczy się bardziej niż prawda.
Przez te pół roku koledzy-komentatorzy – nawet „doświadczeni rutyniarze” – dbali o to, żebym nie musiał zbytnio się wysilać. Podczas relacji z turnieju piłkarskiego mogliśmy usłyszeć na przykład, że dwie drużyny „będą miały dwie doby więcej czasu” na odpoczynek niż ich przeciwnicy w kolejnej rundzie.
Sam czas też można poddać obróbce językowej. Ta uwaga dotyczy głównie komentatorów lekkiej atletyki i innych dyscyplin, w których wyniki określane są w godzinach, minutach, sekundach i ich setnych częściach. Obawiam się, że „wolniejszy” lub „szybszy czas” uzyskany przez biegacza, narciarza czy pływaka może wnieść coś nowego do teorii względności. Do tej pory wydawało mi się, że zarówno dla zwycięzcy, jak i dla ostatniego na mecie czas płynie w tym samym tempie. Zwykle jest to sześćdziesiąt sekund na minutę, sześćdziesiąt minut na godzinę i tak dalej, ale być może się mylę...
Być może pomyliłem się, zarzucając niektórym kolegom nadużywanie zwrotu „uderzyć piłkę” i próbując ich przekonać do mówienia o „kopnięciu piłki”. Właśnie dowiedziałem się, że bramkarz „mógłby złapać piłkę w dłonie”. Skoro mógłby ją złapać również inną częścią ciała, to zapewne inny piłkarz mógłby piłkę kopnąć niekoniecznie nogą.
Żeby nie wyszło na to, że potrafię tylko krytykować, czepiać się i marudzić. Od czasu do czasu bywam także „pozytywnie oczarowany”, gdy ktoś, kto jeszcze do niedawna mówił tylko lub (nie zaś „i”) wyłącznie o „ilości” piłek czy turniejów, mówi już o ich „liczbie”. Cieszę się, jeśli nawet nie ode mnie dowiedział się, „Jak policzyć niepoliczalne”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz