Zaczął się mecz. Jeszcze się dobrze nie
rozsiadłem przed telewizorem, gdy pan komentator zaczął mówić o „okresie
czasu”. Może się tylko przejęzyczył? – adwokat obudził się we mnie wcześniej
niż prokurator. Zanim jednak jedna z drużyn oddała drugi strzał, sprawozdawca
drugi raz strzelił do telewidzów „okresem czasu”, więc mój wewnętrzny
oskarżyciel dorwał się do głosu.
Ten komentator ma ostatnio pełne usta pracy,
bo sezon piłkarski już prawie w pełni. W sobotę jeden mecz, w niedzielę nawet
dwa, a i w tygodniu często wpada mu coś do grafiku. Facet po prostu ma pecha,
że akurat lubię oglądać tę ligę, o której on opowiada. Muszę przyznać, że robi
to z pasją, lecz wolałbym mniej emocji, za to więcej staranności.
Tak czy owak, ów mistrz mikrofonu wykorzystuje
ostatnio każdą okazję, aby awansować w moim rankingu „ulubionych”
komentatorów. Od razu przesunąłem go o dwie pozycje – przez chwilę wahałem się
nawet, czy nie o trzy – gdy pierwszy raz w trakcie tego meczu pomylił faul z
rzutem wolnym. Nie on jeden traktuje te pojęcia jak synonimy, jednak on robi to
w sposób wybitnie rażący.
„To powinno zakończyć się faulem” – orzekł. Gdybym nie znał
możliwości jezykowych tego komentatora i nie oglądał meczu, to uznałbym, że redaktor
podżega do popełnienia przestępstwa. Wprawdzie tylko sportowego, ale jednak.
Związku piłkarskiego nie niepokoilem, prokuratury tym bardziej, bo jak miałbym
uzasadnić takie doniesienie?
Mylenie faulu z rzutem wolnym sprawia, że – zdaniem wielu komentatorów – piłkarze nader często „domagają się od
sędziego faulu”. I co ten biedny sędzia ma zrobić? Być może nawet miałby ochotę
podbiec do jakiegoś gracza i, w rewanżu za jakieś ciężkie słowo, które kiedyś
od niego usłyszał, przejechać mu korkami po achillesach. Z jednej strony sędziemu
nie wypada, z drugiej za dużo kamer... Jeszcze trudniej spełnić takie żądania zawodnika rezerwowego albo trenera. Za faul bez piłki arbiter sam sobie
musiałby pokazać czerwoną kartkę.
„Goście już wykonali ten faul” – przekaz znów nie pokrywał
się z wydarzeniami na boisku. Zupełnie jak w Radiu Erewan: nie goście, lecz
gospodarze, i nie wykonali, lecz popełnili. Goście, panie redaktorze, wykonali
rzut wolny. Wiem, bo oglądałem.
Równie irytujące bywa – często w wykonaniu tych samych
speców od „faulu” – nadużywanie zaimków dzierżawczych, a zwłaszcza „swojego”,
odmienianego przez liczby, rodzaje i przypadki. Dość dawno prosiłem, żeby
wreszcie ktoś raczył Wygrać Wimbledon w mojej karierze. I nic – wciąż nie mam
„żadnego tytułu na swoim koncie”.
Mam za to nowe przykłady znęcania się nad zaimkami. „To
zależy od tego, jak Pogoń zagra w swoim meczu” – błysnął ekspert. Gdyby po
zakończeniu okresu transferowego piłkarzom Pogoni coś się pomyliło, mogliby
przecież zagrać w nieswoim meczu. „Piłkarz X dostał swoją szansę”, a pozostali
rezerwowi odetchnęli z ulgą, bo chociaż na boisko nie weszli, to ich szans nikt
za nich nie zmarnował. „Być może już dzisiaj zagra w swojej drużynie” – to o
nowym zawodniku w klubie. A jednak nie zagrał ani w swojej, ani tym bardziej w
cudzej.
„Rafael Nadal przeżywa swój kryzys” – komentator piłkarski
poczuł się tak kompetentny, że i o tenisie chciał pogadać. Może on też na swój
sposób przeżywa kryzys Hiszpana?
I jeszcze słowo o zaimku wskazującym. „W tym bieżącym
sezonie” – zaczął wywód komentator. Już chciałem opatrzyć ten cytat ironicznym
komentarzem, lecz w porę się zorientowałem, że właściwsza będzie raczej
odrobina wdzięczności. Niektórzy z nas – zauważam od czasu do czasu (od jednego
do drugiego „okresu czasu”) – żyją w podwójnej rzeczywistości, więc nie można
wykluczyć, że bieżące sezony mogą być co najmniej dwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz