Przez dziesięć dni urlopu za zakupy płaciłem
czym popadnie – raz kartą (tą z reklamy), raz gotówką. Jak to na Podlasiu –
wyszło całkiem tanio, a wręcz bezcenny był brak dostępu do internetu.
Telewizor mógł sobie grać do woli. Gospodarz – Staszku, jeszcze raz dziękujemy!
– ogląda akurat te programy, których ja nie oglądam, a z kolei te, o których tu
piszę, zupełnie nie interesują Staszka.
Chcąc być wzorowym gościem, nie nadużywałem
kanałów sportowych. Wyjątek – na prośbę przyjaciół z Niemiec – zrobiłem tylko
dla Ligi Mistrzów. Mecz Legii z Borussią podałem na talerzu satelitarnym (ARD
lub ZDF, już nie pamiętam), więc żadnych notatek nie
zrobiłem. Nie szkodzi – jako bloger zbliżam się do setki i od czasu do czasu mogę liczyć na stałych
czytelników .
Maciek podsunął mi temat liczebników. Zawsze
na czasie, bo wielu dziennikarzy (to ci, którzy mówią lepiej lub gorzej, ale
zwykle od siebie) i lektorów (ci, mam wrażenie, potrafią tylko czytać, a i to
nie zawsze ze zrozumieniem) nie przywiązuje się do związku zgody. Z takim
związkiem mamy do czynienia, gdy forma wyrazu określającego pasuje do formy
wyrazu określanego. Krótko mówiąc – muszą się zgadzać przypadki, liczebniki,
rodzaje i wszystko, co ślina na język przynosi.
„Źródła w służbach bezpieczeństwa podały, że jest co
najmniej 22 ofiar śmiertelnych” – Maciek podsunął mi pierwszy cytat. Z faktami nie polemizuję,
ale w tym zdaniu nic się nie zgadza. Jeśli słyszymy, że jest dwadzieścia ileś
ofiar, to spodziewamy się, że 20, 21, 25 może 26 albo nawet jeszcze więcej.
Jeśli jednak poszkodowanych było 22 (ewentualnie 23 lub 24), to trzeba
powiedzieć (przeczytać), że są 22, 23 czy 24 ofiary.
Ponieważ Maciek mieszka w Poznaniu, to o Lechu wie
wszystko. „Piętnastu piłkarzy pojechali na mecz, czterech leczą kontuzję” –
kręcę głową z niedowierzaniem, że to mógł powiedzieć dziennikarz. Maciek dobił
mnie informacją, że coś takiego przeczytał! Tłumaczyć, dlaczego ten cytat trafił
na „Polisz”, nie ma sensu. Autor – obawiam się – nie zrozumie, a czytelnicy i
tak dobrze wiedzą.
Aby nie nadużywać Maćka uprzejmości, sięgam po notatki
sprzed urlopu. „Było już cztery bramki straty” –
przypomniał sprawozdawca. „Dzieli ją tylko trzy punkty” – inny próbował
zbudować napięcie na informacji, że różnica niewielka, więc wszystko może się
jeszcze zdarzyć. Tak dokładnie rachowali gole i punkty, że zapomnieli o związku
zgody.
I jeszcze, choć to dość luźny związek, o innej
niezgodności. „Piłkarz
wejdzie na boisko od 46. minuty” – zapowiedział
komentator. Otóż nie. Od 46. minuty piłkarz będzie grał, a na boisko wejdzie w
46. minucie. Tak samo rok szkolny nie zaczyna się od 1 września, lecz trwa od
tego właśnie dnia.
Czynności rozciągniętej w czasie nie można
przypisać do konkretnej chwili; taka czynność działa się od do, a jeśli jeszcze
trwa, to tylko od. Czas wejścia piłkarza na boisko czy rozpoczęcia roku szkolnego
możemy natomiast określić bardzo dokładnie posługując się zegarem albo kalendarzem.
Gdy tylko rozpocznie się sezon sportów
zimowych, z ekranów telewizorów znikną piłkarze, a pojawią się skoczkowie
narciarscy. Założę się, że już podczas pierwszej, a najpóźniej trzeciej
transmisji, komentator powie, iż zawodnik wylądował – przykładowo – na sto
drugim metrze i pięćdziesiątym centymetrze. I to będzie błąd. Jeśli powie, że
skoczył sto dwa i pół metra, to w porządku.
W tym przypadku o poprawności (lub nie)
przesądza matematyka. Przecież pierwszy metr zaczyna się pierwszym, a kończy
setnym centymetrem, więc wszystko, co wystaje poza 102 metry, już nie
może być 102. metrem, bo jest 103. Żeby to łatwiej zrozumieć, przyłóżmy linijkę
do kalendarza. Mamy rok 2016, choć od początku naszej ery jeszcze nie upłynęło
2016 pełnych lat. Wystarczy jedna sekunda tuż po sylwestrowej północy, abyśmy wkroczyli
w 2017.
Niech więc Kamil Stoch i jego koledzy polecą
jak najdalej, ale wynik 102,5 metra oznacza lądowanie już na 103. metrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz