czwartek, 25 sierpnia 2016

Fakt bynajmniej autentyczny

Rio de Janeiro powoli wraca do rytmu dnia powszedniego, więc skorzystam z okazji i w igrzyskach, których bohaterami są komentatorzy sportowi, zrobię kilka dni przerwy. W tym czasie, jeśli nie będę miał nic lepszego do roboty, oczywiście zamierzam wsłuchiwać się w to, co powie telewizor. A dziś ogłaszam tydzień pokoju olimpijskiego, bo chociaż nie wszyscy się z tym zgadzają, to igrzyska się skończyły, a zaczęła olimpiada.

Dziś o błędach, które codziennie słyszymy na ulicy, w tramwaju, sklepie, na imieninach u cioci... Czy macie dość odwagi, aby poprawiać na przykład teściową? Jeśli tak, to szepnijcie jej na ucho, że nie powinna mówić „w każdym bądź razie”, bo ktoś błędnie pożenił wyrażenia „w każdym razie” i „bądź co bądź”. Zamierzałem napisać, że wyszedł z tego i mezalians, i związek bez przyszłości. Pomyliłbym się, ponieważ trudno wskazać, który zwrot jest lepszego, a który gorszego sortu. A przyszłość przed tym związkiem „bynajmniej” piękna...
Ze źle pojmowanym „bynajmniej” ślicznie rozprawił się Wojciech Młynarski:
     Za kim to, choć go wcześniej nie znałem,
     Przez ciasny peron się przepychałem?
     Za Panią, bynajmniej za Panią...
Wojciech Młynarski opowiadał kiedyś na scenie o przedstawicielu suwerena, który podszedł do znanej piosenkarki i chcąc powiedzieć komplement, radośnie oświadczył: „Jest pani, niestety, czarująca!”. Czy jest z czego się śmiać? Bynajmniej. Tylko na wszelki wypadek przypomnę, że to partykuła wyrażającą przeczenie.
O „dwutysięcznym szesnastym” piszę od dwa tysiące piętnastego, czyli od „roku czasu”. Jeśli spojrzymy w kalendarz, to zobaczymy, że mamy dziś nie dwudziestego piątego czerwca, nie dwudziesty piąty czerwiec, lecz dwudziesty piąty czerwca. Ten błąd często powielają radio i telewizja, ale nie z winy dziennikarzy, reporterów i prezenterów, lecz głównie ich rozmówców.
Można się zgadzać z tym, co i jak piszą w gazetach – a niektórzy piszą tak, że chyba pora zacząć odróżniać fakty autentyczne od nieautentycznych – ale nigdy nie należy pytać: „Co tu pisze?”. Bo pisze nie co, a kto – mimo wszystko człowiek. Jeśli napisał niewyraźnie albo zbyt małymi literami, to kogoś, kto ma lepszy wzrok lub przynajmniej (nie mylić z bynajmniej) mocniejsze okulary, trzeba zapytać „Co tu jest napisane?”.
Ludzie mediów, bynajmniej (mania prześladowcza?) nie tak rzadko, czy to w „dniu wczorajszym”, czy „dzisiejszym”, popełniają ten błąd uparcie i wiele razy „pod rząd”. Trzeba przyznać, że nie próbują (dajmy dziś spokój wyjątkom) czegoś „wziąść” ani niczego „włanczać”, chociaż niektórzy bardzo „chcom” robić to, co „lubiom” – występować w telewizji.
Dlaczego powinniśmy cytować w cudzysłowie, nie „cudzysłowiu”, też już wspominałem. Kto nie pamięta argumentów Zuzi, niech „cofnie się do tyłu” i pogrzebie w blogowym archiwum. Warto. Są podobne do tych, które opisują różnicę między „przyszłem" a „przyszedłem” (niech edytor nie poprawia bez pozwolenia!). Nawracając kogoś na drogę językowej poprawności zwróćcie uwagę, że przecież nikt nie mówi „on przyszł”.
Nie wiem, skąd u mnie ta pewność...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz