czwartek, 8 października 2015

Autor swojego pecha

Naprawdę bardzo przepraszam. Wydawało mi się, że o nadużywaniu zaimków dzierżawczych (a szczególnie „swojego” we wszystkich rodzajach i liczbach) napisalem już wszystko, co mogłem napisać; miałem nadzieję, że do tego tematu już nie będę miał powodu wracać. Niestety nie doceniłem kolegów...

Być może nie dość uprzejmie albo za mało stanowczo prosiłem, aby ktoś zechciał wygrać Wimbledon w mojej karierze. Napisałem wtedy o piłkarzach atakujących rywali „swoją” prawą nogą. Oczywiście potrafiliby również lewą, ale to ciągle byłaby przecież ich noga. Pośmiałem się z graczy stających przed szansą zdobycia gola nie dlatego, że jej nie wykorzystali, lecz dlatego, że zmarnowali „swoją” okazję. Być może trochę się zagalopowałem, dostrzegając błąd w zdaniu „Zadebiutował w reprezentacji swojego kraju”. Historia piłki ręcznej zna bowiem przypadek zawodnika, który w (czy nie korci was, aby jednak dodać „swojej”?) reprezentacyjnej karierze bronił barw czterech państw, czyli jednego swojego i trzech obcych.
Pisałem o tym dziesięć miesięcy temu. W tym czasie klasycy podsunęli mi nowe przykłady, które – moim zdaniem – przebijają poprzednie, więc nie wolno skazywać ich na zapomnienie. Nie mam już pewności, czy wyświadczam komentatorom przysługę, pomijając dyscypliny sportu, rangę zawodów, nazwy stacji telewizyjnych i personalia. Wnoszą do tematu tyle twórczych elementów, jakby chcieli zasłużyć na pochwałę po nazwisku. Nic z tego, mam zamiar wytrwać w postanowieniu.
„Każda ma grymas na swojej twarzy” – zauważył komentator. Gapiłem się w telewizor i oczywiście byłem skłonny zgodzić się z kolegą dziennikarzem. Też widziałem te grymasy, te miny, te spojrzenia. Aż mnie korciło, żeby oderwać wzrok od ekranu, spojrzeć w lustro i rzucić okiem na – no muszę tak napisać! – grymas swojej twarzy.
„Gdyby dobrze dołożył swoje czoło do piłki” – nie da się ukryć, że autor miał na myśli futbolistę. W przypływie złośliwości (jeśli to w ogóle możliwe, ponieważ sporo osób uważa, że złośliwy nie jestem tylko wtedy, gdy śpię) już zacząłem sobie wyobrażać, jak ów zawodnik dokłada do piłki czoło kolegi z drużyny (mieszać w to rywala nie wypadało, bo przecież byłby faul). Nie pomogło, ponieważ i tym razem gol nie padł. Dopiero kiedy zaangażowałem Andrzeja Szarmacha, „bramkarz wyjął piłkę z siatki”. Posłużyłem się cudzysłowem, ponieważ niektórzy komentatorzy nie są w stanie wytrzymać 90 minut bez tego zdania.
„Polka miała swojego pecha” – to oświadczenie wprawiło mnie w przygnębienie. Bo to takie niesprawiedliwe... Gdyby rywalki rywalizowały fair (ile razy słyszeliście, że ktoś „nie grał fair play”?), to albo część pecha Polki wzięłyby na siebie, albo podzieliły się z nią swoim szczęściem lub – jak kto woli – jego brakiem.
Przyznaję, mam fobię. Kiedy słyszę „autor gola”, budzą się we mnie najgorsze instynkty. Dobrze, że nie żyjemy w XXII wieku, bo być może wtedy komentatorzy będą już mogli słyszeć to, co na ich temat mówią telewidzowie. Na szczęście moje opinie zostają między mną a telewizorem. Oczywiście moim, bo w gościach bardzo staram się trzymać język za zębami.
„Autor sprintu” – powiedział komentator, który od dawna ma u mnie miejsce na podium i nie zanosi się na to, aby miał je rychło stracić. Pozwólcie więc, że na tym zakończę. Autocenzura.

2 komentarze:

  1. Biedna ta Polka co miała swojego pecha, nie mogła mieć innego na przykład ph w ustach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że nie przyszło mi do głowy to skojarzenie :-)

      Usuń