Za oknem raczej jesień, w kalendarzu nawet na pewno, za
to w telewizji zima już się rozkręca. Jeszcze tydzień albo dwa, a skoczkowie
narciarscy będą nam – nomen omen – wyskakiwali z lodówki.
Mam nadzieję, że nie z lodówki kupionej na kredyt
zaciągnięty w firmie, którą reklamuje Polski Związek Narciarski, bo herbata po
góralsku okaże się napojem naprawdę niskoprocentowym w porównaniu z odsetkami
od tej pożyczki... Ja w każdym razie dyskwalifikuję tę firmę już na rozbiegu.
Koniec dygresji, czas na konkrety. Kilka dni temu
Facebook był uprzejmy przypomnieć mi, że Polish-Swoj-Polish skończył trzy
latka. Z tej okazji muszę się pochwalić, że mój blog nie tylko nadąża za
trendami w polskiej polityce, ale nawet je wyprzedza. Odpowiednia ustawa nie
została jeszcze uchwalona, a ja już dostaję od sygnalistów podpowiedzi, kto,
gdzie i jak zgrzeszył – głównie słowem – przeciwko poprawnej polszczyźnie.
Imion, nazwisk ani tym bardziej numerów PESEL zdradzał nie będę, na wszelki
wypadek zasłaniając się ustawą o ochronie danych osobowych.
Sygnalista – nazwijmy go panem X – sprawił, że
transmisje z Pucharu Świata w skokach zacznę oglądać bardziej regularnie, a nie tylko wtedy,
gdy w całym eterze nie znajdę nic ciekawszego. Dowiedzieliśmy się mianowicie – ja
od sygnalisty, a telewidzowie od komentatora – że „Piotr Żyła został
zdyskwalifikowany przez kombinezon”.
Muszę przyznać, że na tę wieść zareagowałem stanowczo,
chociaż nie od razu. Następnego dnia zarządziłem w domu przegląd szafy w
poszukiwaniu kombinezonu, któremu mógłbym zadać kilka pytań. Nie znalazłem
żadnego. Pewnie dlatego, że żadnego nie mam, a tym bardziej takiego, który by
się nadawał do skakania na nartach.
Pytania jednak same cisną się pod klawisze i aż żal ich
nie zadać. Kto temu kombinezonowi dał prawo oceniać Piotra Żyłę? Czy ten
kombinezon ma po temu jakiekolwiek kwalifikacje? A jeśli nawet ma, to czyje
interesy reprezentuje – nasze czy FIS? I kto go wybrał, bo ja nie... Uważam, że
nie można tego tak zostawić, bo dziś Piotr Żyła jest dyskwalifikowany przez
kombinezon, a jutro Maciej Kot przez kask albo Kamil Stoch przez but. Lewy!
Drugi sygnalista – tym razem pan Y – zwrócił uwagę nie na
wygląd skoczków, lecz ich osiągnięcia. Wiadomo, że w tej konkurencji chodzi z
grubsza o to, aby skoczyć i daleko (co jest dla mnie oczywiste), i ładnie (noty
za styl – moim zdaniem – to zachęta dla sędziów do majstrowania przy wynikach).
Nawet ja to wiem, więc tym bardziej wiedzą komentatorzy. „To najdalsza
odległość!” – entuzjazmował się jeden z nich.
Nie podzielam tego entuzjazmu. Po pierwsze nie wiem, kto
na tak zacną odległość skoczył, więc nie chciałbym się cieszyć z sukcesu
obcokrajowca, a zwłaszcza… (sami wiecie kogo). Po drugie wiem, że odległość w
stopniu najwyższym opisującego ją przymiotnika może być największa albo
najmniejsza, nigdy zaś najdalsza albo – dlaczego by nie? – najodleglejsza.
Mimo wszystko jestem temu koledze-dziennikarzowi
dozgonnie wdzięczny, ponieważ teraz mogę na podstawie jednego zdania ocenić, do
komentowania jakiej dyscypliny kto się bardziej nadaje. Jeśli usłyszę o
odległości najdalszej – do skoków; jeśli najbliższej – wiadomo, że do piłki.
Pozostałych sygnalistów przepraszam i zapewniam, że
żaden meldunek się nie zmarnuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz