Moja wychowawczyni, polonistka zresztą, słusznie
podejrzewała, że poza świadectwem niewiele z liceum wyniosę. A ja sobie (chyba)
i jej (to już na pewno) na złość zapamiętałem, co Juliusz Słowacki napisał w
„Beniowskim”. Tym cytatem zasłaniam się zawsze, gdy niestosownie do
okoliczności użyję rzeczownika na „k” lub „ch”, czasownika na „p” i wcale nie
rzadko przymiotnika na „j”.
– „Chodzi mi o to, aby język giętki powiedział wszystko,
co pomyśli głowa”. Jak raz już tak sobie pomyślę, to i mówię. W imieniu autora
i swoim proszę o wybaczenie – tłumaczę się później, zwalając część winy na
poetę.
Czy przeczytałem całego „Beniowskiego”? Nie pamiętam; przypuszczam,
że wątpię. Tym bardziej nie znam całego Słowackiego, ale i tak – z powodu
wspomnianego cytatu-alibi – ten wieszcz jest mi bliższy od pozostałych. Było mi
trochę przykro, że profesor Jerzy Bralczyk, na którego wykład poszedłem z
własnej i nieprzymuszonej woli, woli jednak Adama Mickiewicza. Ani Litwa
ojczyzna moja, ani imię moje czterdzieści i cztery...
Usiadłem w pierwszym rzędzie nie dlatego, że nagle
zapragnąłem zostać prymusem. Po prostu mogłem wyciągnąć nogi przed siebie i
całkiem wygodnie robić notatki z myślą o tym, czy i jak mogą mi się przydać na
tym blogu.
Na początku byłem raczej sceptyczny. Mam się teraz
chwalić, bo już wiem, że wyraz „słowo” to niekoniecznie synonim słowa „wyraz”?
Jakaś różnica jest, zapewnił pan profesor, ale nie podjął się wyjaśnić w kilku
słowach (ewentualnie wyrazach), na czym ona polega. Uwierzyliśmy mu na słowo
(na pewno nie na wyraz), że polski jest jednym z naprawdę nielicznych języków,
które takie subtelności zauważają.
Mickiewicz, czytając pamiętniki Jana Chryzostoma Paska,
podobno narzekał, że nie było wtedy takich znaków interpunkcyjnych, które
podpowiadałyby, czy w danym momencie autor z lubością głaskał się po czubie na czerepie,
czy raczej ze złością sięgał po karabelę. Mistrz Adam miał pecha, bo nie miał
internetu. Dziś trudniej o ciekawą treść, za to dzięki emotikonom wiemy prawie
wszystko o nastroju ducha osoby, z którą korespondujemy.
Na szczęście Jerzy Bralczyk nie potraktował mnie jak
Mickiewicz swoich słuchaczy. Widząc, że ktoś coś notuje podczas jego
improwizacji, wieszcz potrafił przerwać, podejść do delikwenta, wydrzeć mu z
rąk kartkę i wrzucić ją do kominka. W Sali Senatu UW nie ma kominka, więc pan
profesor w ogóle sobie nie przerywał.
Albo różnica między mową a pismem... Pismo może przecież
mówić, o czym zapewniają wiernych księża, ale mowa jeszcze niczego nie
napisała. Owszem, można pisać pod jej dyktando, jednak to już nie to samo.
W końcu dowiedziałem się czegoś, co pozwoli mi inaczej –
co nie znaczy, że bezkrytycznie – słuchać kolegów komentatorów. Profesor
Bralczyk zwrócił bowiem uwagę na bardzo ważną różnicę między mówieniem a
pisaniem. Otóż zawsze świadomie piszemy, ale już niekoniecznie mówimy. Stąd te
wszyskie „Eee…”, „Yyy…”, „A więc...” i inne odgłosy wydawane na początku zdania,
stąd też fredrowskie „mocium panie” w dowolnym miejscu wypowiedzi.
Z jednej strony można zaryzykować twierdzenie, że
pisanie jest bardziej elitarne, bo pisać trzeba się nauczyć, a mówienie jest
czynnością w pewnym sensie fizjologiczną. Z drugiej wypadałoby pamiętać, że mówić
z sensem i poprawnie jest wszak dużo trudniej niż pisać. Zawsze jednak trzeba
najpierw pomyśleć, aby język giętki nie wygadywał, a sprawna ręka nie
wypisywała głupot.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz