piątek, 5 maja 2017

Wkręcony w imadło

No i się doigrałem – posiałem wiatr, więc zebrałem burzę. Pioruny uderzyły głównie na Twitterze. Ponieważ limit 140 znaków nie sprzyja rzetelnej polemice, na dwa zarzuty odpowiem tutaj.

Zaczęło się od wywiadu, którego udzieliłem panu Dawidowi Szymczakowi z portalu zzapolowy.com. Dostało mi się przede wszystkim za krytykę wymowy „Kimmiś” nazwiska Joshuy Kimmicha. Z moją argumentacją nie zgodził się między innymi pan Tomasz Urban, znający język niemiecki lepiej niż ja polski, więc po dłuższym namyśle – aż mnie korci, żeby napisać „podnoszę ręce do góry” – proszę pana Tomasza o przyjęcie honorowej kapitulacji.

Pan Mateusz Święcicki – przyznaję, że nie rozumiem, co historia piłki nożnej może mieć wspólnego z tym blogiem – wezwał na pomoc Diego Armando Maradonę, którego, nie wypieram się!, w „Expressie Wieczornym” tytułowaliśmy „Karłem”. W kontekście językowym – jestem o tym przekonany – nie popełnialiśmy błędu: pisaliśmy przez „rz”, wielką literą i jeszcze w cudzysłowie.

Nie było to sformułowanie eleganckie, ale odnosiło się do sportowca, który wielokrotnie sprzeniewierzył się ideałom sportu. Podczas mistrzostw świata w 1986 roku zdobył gola ręką. Trudno, zdarza się. Maradona był jednak dumny z tego występku; twierdził wręcz, że była to ręka Boga, słusznie karząca Anglików. W 1991 Argentyńczyk po raz pierwszy oblał test antydopingowy, a trzy lata później dopuścił się recydywy. Takie są fakty. Maradona był wybitnym piłkarzem, czego nigdy nie kwestionowaliśmy, ale moralnie marnym – właśnie taka jest geneza „Karła” na łamach „EW”.

Uczestników i obserwatorów dyskusji o wywiadzie i postawionych w nim tezach było znacznie więcej, niż śmiałem przypuszczać, a większość krytyczna, czego akurat się spodziewałem. Za wszystkie opinie szczerze dziękuję i – jak już wspomniałem na Twitterze – bardzo doceniam fakt, że spieraliśmy się szukając najlepszych argumentów, a nie najgorszych epitetów.

Teraz, po ponownej lekturze wywiadu, muszę się przyznać, że nie przygotowałem się do rozmowy z panem Dawidem. Na pytanie o wpis na blogu, który miał najwięcej czytelników, pochopnie odpowiedziałem, że ten, a naprawdę rekord wejść pobił ten. Autora i czytelników przepraszam za pomyłkę.

Jeśli z tekstu liczącego ponad 12 stron wybrano, wkręcono w imadło i poddano obróbce tylko dwa wątki (chociaż drugi, moim zdaniem, nie był bezpośrednio związany z tematyką bloga), to chyba aż tak bardzo się nie mylę... Na koniec powtórzę raz jeszcze, że opinie, które tu przedstawiam, są skrajnie subiektywne, chociaż często zasłaniam się autorytetem słowników. Zgadzam się, że bywam zbyt złośliwy. Ten zarzut odbieram wręcz jak komplement, bo na co dzień złośliwy nie bywam, lecz jestem.

Nie jestem natomiast głuchy i słyszę, jak polszczyzna się zmienia. To naturalny proces, ale nie widzę powodu, aby brać udział w jego przyśpieszaniu. Nie ma obowiązku wierzyć, że moim celem naprawdę są błędy językowe, nie zaś popełniający je dziennikarze. Jeśli jednak ktoś poczuł się z tego powodu dotknięty, to przepraszam, ale dopóki wystarczy mi chęci, będę wytykał dalej.

Ciąg dalszy nastąpi tradycyjnie za dwa tygodnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz