Nie wiem, dlaczego dopiero dzisiaj – kilka dni
po meczu, w którym piłkarska reprezentacja Polski wywalczyła awans do turnieju
finałowego mistrzostw Europy – natknąłem się na Facebooku na informację, niemal
donos: „Zobacz nowe wideo z szatni Polaków. Krychowiak mówił Bońkowi na ty!”.
Dziennikarzy i redaktorów, jak się domyślam,
oburzyła ta poufałość Grzegorza Krychowiaka w stosunku do Zbigniewa Bońka. Mnie
też się nie podoba, jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ta krytyka jest
strasznie wybiórcza. Kiedy piłkarz zwraca się do prezesa po imieniu, to „be”, a
kiedy komentator albo reporter do piłkarza, to wszystko jest „cacy”. Otóż nie
jest. Uzasadnienie napisałem zresztą już pół roku temu w felietonie „HerrMotyl”.
Argumentów nie będę powtarzał, choć każdy
tydzień przynosi nowe przykłady. Każda kolejka ligowa, co ja mówię – każdy
mecz!, kończy się rozmową przy linii bocznej. Dziennikarz lub dziennikarka pyta
Grześków, Krzyśków, Piotrków i innych Jarków, jak im się grało, dlaczego
wygrali albo dlaczego przegrali, jak oceniają spotkanie i tak dalej, i tak
dalej... Wielu piłkarzy udziela odpowiedzi w konwencji per pan/pani, co pytającym
w ogóle nie przeszkadza.
Mnie by przeszkadzało, bo chyba jakiś taki
staroświecki jestem... Nie tak dawno temu w biurze prasowym, w którym
pracowałem, podszedł do mnie nieznany mi osobiście młody dziennikarz. Po
wyglądzie oceniłem, że raczej jeszcze nie chodził do podstawówki (nawet gdyby
już wtedy obniżono wiek szkolny), gdy ja już byłem po studiach. Czegoś nie
wiedział lub o coś prosił, już nie pamiętam, w każdym razie zwrócił się do mnie
po imieniu. Na tę niestosowność zwróciłem mu uwagę („Panie kolego...”), którą
wprawdzie przyjął do wiadomości, lecz nie ukrywał zdziwienia.
Sam też musiałem wyglądać na równie
zdziwionego, kiedy miałem 15, najwyżej 17 lat. Do naszego szkoleniowca
zwracaliśmy się „Trenerze...” i nikomu to nie przeszkadzało. Nawet jemu, bo dopiero co skończył studia. Pewnego razu jednak naszą
rozmowę z nim usłyszał inny trener – dużo starszy, znacznie bardziej
utytułowany, naprawdę figura w naszym klubie.
– Do szkoły chodzicie? – zapytał.
– Oczywiście... – odpowiedzieliśmy niepewnie,
bo nie mieliśmy pojęcia, do czego zmierza.
– Do liceum?
Potwierdziliśmy. Wtedy dotarł do sedna:
– Czy do nauczycieli też zwracacie się „Profesorze...”?
Komentator jednych z tegorocznych mistrzostw
świata przez pół transmisji wisiał na telefonie i rozmawiał z szefem polskiego
związku sportowego. Przez kilka dni ani razu, na wszelki wypadek powtórzę: ani
razu!, nie zaczął pytania od sformułowania „Panie prezesie...”, lecz zawsze od
„Prezesie...”. Zwracałem na to uwagę na Twitterze, więc jeśli ktoś jest
obserwatorem mojego konta, to zapewne przypomina sobie, o którą dyscyplinę,
stację telewizyjną i komentatora chodzi.
Czytałem kiedyś wypowiedź profesora Jana
Miodka na temat kultury języka. Zapamiętałem, że na Śląsku konieczną oznaką szacunku
jest – po obowiązkowym pan/pani – nazwisko rozmówcy, więc w rodzinnych stronach
za zwrot „Panie Miodek...” pan profesor na pewno by się nie obraził. Co innego,
gdyby był wykładowcą na Uniwersytecie im. Stefana Batorego. W Wilnie nawet
uczennica podstawówki mogłaby zwrócić się do niego „Panie Janku...” i nikt z
tego powodu by jej nie strofował.
Z jednym z kolegów wymieniałem na Twitterze
opinie na temat relacji dziennikarz – sportowiec. Dzielnie zniósł krytykę, a na
swoje i swoich kolegów usprawiedliwienie odpisał, że to kwestia przyjętej wcześniej
konwencji, o której piłkarze przed kamerą często już nie pamiętają. Jeśli oni
zapomnieli, niech zapomni także dziennikarz. Czy naprawdę coś straci, jeśli
zwróci się do rozmówcy „Panie Grzegorzu (Krzysztofie, Piotrze czy inny
Jarosławie)...”?
Dla młodych panów dziennikarzy to trąci myszką panie Arturze!
OdpowiedzUsuńj
Trudno, co robić, Pani Jadwigo... ;-)
Usuń