czwartek, 15 października 2015

Pan profesor Janek

Nie wiem, dlaczego dopiero dzisiaj – kilka dni po meczu, w którym piłkarska reprezentacja Polski wywalczyła awans do turnieju finałowego mistrzostw Europy – natknąłem się na Facebooku na informację, niemal donos: „Zobacz nowe wideo z szatni Polaków. Krychowiak mówił Bońkowi na ty!”.

Dziennikarzy i redaktorów, jak się domyślam, oburzyła ta poufałość Grzegorza Krychowiaka w stosunku do Zbigniewa Bońka. Mnie też się nie podoba, jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ta krytyka jest strasznie wybiórcza. Kiedy piłkarz zwraca się do prezesa po imieniu, to „be”, a kiedy komentator albo reporter do piłkarza, to wszystko jest „cacy”. Otóż nie jest. Uzasadnienie napisałem zresztą już pół roku temu w felietonie „HerrMotyl”.
Argumentów nie będę powtarzał, choć każdy tydzień przynosi nowe przykłady. Każda kolejka ligowa, co ja mówię – każdy mecz!, kończy się rozmową przy linii bocznej. Dziennikarz lub dziennikarka pyta Grześków, Krzyśków, Piotrków i innych Jarków, jak im się grało, dlaczego wygrali albo dlaczego przegrali, jak oceniają spotkanie i tak dalej, i tak dalej... Wielu piłkarzy udziela odpowiedzi w konwencji per pan/pani, co pytającym w ogóle nie przeszkadza.
Mnie by przeszkadzało, bo chyba jakiś taki staroświecki jestem... Nie tak dawno temu w biurze prasowym, w którym pracowałem, podszedł do mnie nieznany mi osobiście młody dziennikarz. Po wyglądzie oceniłem, że raczej jeszcze nie chodził do podstawówki (nawet gdyby już wtedy obniżono wiek szkolny), gdy ja już byłem po studiach. Czegoś nie wiedział lub o coś prosił, już nie pamiętam, w każdym razie zwrócił się do mnie po imieniu. Na tę niestosowność zwróciłem mu uwagę („Panie kolego...”), którą wprawdzie przyjął do wiadomości, lecz nie ukrywał zdziwienia.
Sam też musiałem wyglądać na równie zdziwionego, kiedy miałem 15, najwyżej 17 lat. Do naszego szkoleniowca zwracaliśmy się „Trenerze...” i nikomu to nie przeszkadzało. Nawet jemu, bo dopiero co skończył studia. Pewnego razu jednak naszą rozmowę z nim usłyszał inny trener – dużo starszy, znacznie bardziej utytułowany, naprawdę figura w naszym klubie.
– Do szkoły chodzicie? – zapytał.
– Oczywiście... – odpowiedzieliśmy niepewnie, bo nie mieliśmy pojęcia, do czego zmierza.
– Do liceum?
Potwierdziliśmy. Wtedy dotarł do sedna:
– Czy do nauczycieli też zwracacie się „Profesorze...”?
Komentator jednych z tegorocznych mistrzostw świata przez pół transmisji wisiał na telefonie i rozmawiał z szefem polskiego związku sportowego. Przez kilka dni ani razu, na wszelki wypadek powtórzę: ani razu!, nie zaczął pytania od sformułowania „Panie prezesie...”, lecz zawsze od „Prezesie...”. Zwracałem na to uwagę na Twitterze, więc jeśli ktoś jest obserwatorem mojego konta, to zapewne przypomina sobie, o którą dyscyplinę, stację telewizyjną i komentatora chodzi.
Czytałem kiedyś wypowiedź profesora Jana Miodka na temat kultury języka. Zapamiętałem, że na Śląsku konieczną oznaką szacunku jest – po obowiązkowym pan/pani – nazwisko rozmówcy, więc w rodzinnych stronach za zwrot „Panie Miodek...” pan profesor na pewno by się nie obraził. Co innego, gdyby był wykładowcą na Uniwersytecie im. Stefana Batorego. W Wilnie nawet uczennica podstawówki mogłaby zwrócić się do niego „Panie Janku...” i nikt z tego powodu by jej nie strofował.
Z jednym z kolegów wymieniałem na Twitterze opinie na temat relacji dziennikarz – sportowiec. Dzielnie zniósł krytykę, a na swoje i swoich kolegów usprawiedliwienie odpisał, że to kwestia przyjętej wcześniej konwencji, o której piłkarze przed kamerą często już nie pamiętają. Jeśli oni zapomnieli, niech zapomni także dziennikarz. Czy naprawdę coś straci, jeśli zwróci się do rozmówcy „Panie Grzegorzu (Krzysztofie, Piotrze czy inny Jarosławie)...”?

2 komentarze: