Kilka dni temu w jednej z tych stacji
radiowych, które nie nadają wyłącznie łup-łup-łup, wysłuchałem ciekawej i
całkiem merytorycznej dyskusji na temat uchodźców (można czytać „uchoćców”, bo
wygodniej; pisać nie wypada, bo wstyd). Nie powiem, czy jestem za, czy może
przeciw. Zgadzam się natomiast z argumentem, że ewentualnym azylantom będzie bardzo
trudno nauczyć się polskiego.
Ha, nam też jest trudno! Sami mamy
problemy na przykład z nazywaniem obywateli innych krajów – emigrantów,
turystów, sportowców. W środowisku dziennikarzy sportowych do legendy przeszło
zdanie, że „na boisko wychodzą Beldzy i Holendrowie”. Belgowie i Holendrzy zajmowali
się kopaniem piłki, więc potknięciem (a czy ja mówię, że jedynym?) już
emerytowanego polskiego komentatora raczej się nie przejęli.
Wciąż pracuje komentator, którego
przejścia na emeryturę od dawna nie mogę się doczekać. Jego „dorobek” jest naprawdę
niepowtarzalny, bogaty, wręcz niezwykły. Wydawało mi się, że mój ulubieniec nie
wniesie już niczego nowego do internetowej literatury na ten temat, a jednak –
jak uczy sport – nie wolno nie doceniać przeciwnika. Właśnie dowiedziałem się
od niego, że Polki przegrały z „Nowymi Zelandkami”. Jeśli dłużej się nad tym
zastanowić, to może i lepiej, bo gdyby przegrały ze starymi, to porażka byłaby
jeszcze bardziej dotkliwa.
„Polak wystąpił w ataku w miejsce
Czeczeńca” – błąd czy nie błąd, zapytał jeden z moich znajomych. Sam bym
powiedział raczej, że „w miejsce Czeczena”, ale obie formy są na szczęście
poprawne. Nie ma natomiast żadnej dowolności w określeniu miszkańców Armenii. „Armeniec”
– naprawdę to słyszałem – kojarzy mi się raczej z „krasnoarmiejcem”, czyli
jednoznacznie źle. Ormianin, Ormianka, Ormianie – tak się mówi, kolego
redaktorze.
Na boiskach piłkarskich całkiem
dobrze poczynają sobie gracze rodem z Ghany, świadomie sprawiając kłopoty wszystkim
bramkarzom i już całkiem niechcący polskim komentatorom. W eterze słychać
zwykle, że „Ghańczyk to” albo „Ghanijczyk tamto”. Słownik Języka Polskiego
faktycznie uznaje dwie wersje, ale nie obie. Ghańczyk jest w porządku,
natomiast drugi wariant, znacznie mniej popularny, to Ghanin.
Kiedy komentator opowiada na żywo
o tym, co widzi, ma prawo czasem się zapomnieć i popełnić błąd. Co jednak
począć z tytułami w mediach papierowych lub internecie? Aż nas korci, żeby
skrytykować. Niedawno kolega podsunął mi taki przykład: „Na festiwalu operowym
w finlandzkiej Savonlinie”. Już mu poświęciłem – tytułowi, nie Maćkowi – cały
akapit, już go nawet wstawiłem jako nowy post, lecz instynkt samozachowawczy
kazał mi wstrzymać się z publikacją. Zajrzałem do słownika. Z wielkim
niedowierzaniem przeczytałem, że przymiotnik „finlandzki” jest jak najbardziej
poprawny, jeśli odnosi się do kraju. Savonlina leży Finlandii, więc – czy to
się nam podoba, czy nie – jest finlandzka. Przymiotnik „fiński” nauczmy się
ograniczać do określenia narodu i jego przedstawicieli.
Na tym tle Norwedzy i Norwegowie
nie powinni już budzić żadnych emocji. SJP dopuszcza dwie formy. Wprawdzie druga
jest używana znacznie częściej, jednak od dawna nie ma monopolu na rację. Kto wie,
może kiedyś nawet Beldzy i Holendrowie zagrają w zgodzie z normami języka
polskiego?
Słowniki PWN dopuszczają też (dziwnie brzmiącą) formę Armeńczyk.
OdpowiedzUsuńUf, całe szczęście, że jej nie skrytykowałem ;-)
UsuńPrzed chwilą redaktor TVP powiedział po pierwszej połowie meczu Lecha Poznań (na razie bezbramkowy remis), że „przy odrobinie chciejstwa sytuacja mogła wyglądać zupełnie inaczej”. Też ciekawe.
OdpowiedzUsuńBo różnica między 0:0 a 1:0 lub 0:1 (w co w tym przypadku trudniej uwierzyć) jest jakościowa, a między 1:0 a 2:0 (na to się zanosi) tylko ilościowa ;-)
UsuńChodziło mi raczej o to chciejstwo, bo tu trzeba było czegoś bardzo odległego od chciejstwa. :)
UsuńAle Beldzy i Holendrowie i tak biją wszystkich!
OdpowiedzUsuńj