czwartek, 1 października 2015

Nowe Zelandki i krasnoarmiejcy

Kilka dni temu w jednej z tych stacji radiowych, które nie nadają wyłącznie łup-łup-łup, wysłuchałem ciekawej i całkiem merytorycznej dyskusji na temat uchodźców (można czytać „uchoćców”, bo wygodniej; pisać nie wypada, bo wstyd). Nie powiem, czy jestem za, czy może przeciw. Zgadzam się natomiast z argumentem, że ewentualnym azylantom będzie bardzo trudno nauczyć się polskiego.

Ha, nam też jest trudno! Sami mamy problemy na przykład z nazywaniem obywateli innych krajów – emigrantów, turystów, sportowców. W środowisku dziennikarzy sportowych do legendy przeszło zdanie, że „na boisko wychodzą Beldzy i Holendrowie”. Belgowie i Holendrzy zajmowali się kopaniem piłki, więc potknięciem (a czy ja mówię, że jedynym?) już emerytowanego polskiego komentatora raczej się nie przejęli.
Wciąż pracuje komentator, którego przejścia na emeryturę od dawna nie mogę się doczekać. Jego „dorobek” jest naprawdę niepowtarzalny, bogaty, wręcz niezwykły. Wydawało mi się, że mój ulubieniec nie wniesie już niczego nowego do internetowej literatury na ten temat, a jednak – jak uczy sport – nie wolno nie doceniać przeciwnika. Właśnie dowiedziałem się od niego, że Polki przegrały z „Nowymi Zelandkami”. Jeśli dłużej się nad tym zastanowić, to może i lepiej, bo gdyby przegrały ze starymi, to porażka byłaby jeszcze bardziej dotkliwa.
„Polak wystąpił w ataku w miejsce Czeczeńca” – błąd czy nie błąd, zapytał jeden z moich znajomych. Sam bym powiedział raczej, że „w miejsce Czeczena”, ale obie formy są na szczęście poprawne. Nie ma natomiast żadnej dowolności w określeniu miszkańców Armenii. „Armeniec” – naprawdę to słyszałem – kojarzy mi się raczej z „krasnoarmiejcem”, czyli jednoznacznie źle. Ormianin, Ormianka, Ormianie – tak się mówi, kolego redaktorze.
Na boiskach piłkarskich całkiem dobrze poczynają sobie gracze rodem z Ghany, świadomie sprawiając kłopoty wszystkim bramkarzom i już całkiem niechcący polskim komentatorom. W eterze słychać zwykle, że „Ghańczyk to” albo „Ghanijczyk tamto”. Słownik Języka Polskiego faktycznie uznaje dwie wersje, ale nie obie. Ghańczyk jest w porządku, natomiast drugi wariant, znacznie mniej popularny, to Ghanin.
Kiedy komentator opowiada na żywo o tym, co widzi, ma prawo czasem się zapomnieć i popełnić błąd. Co jednak począć z tytułami w mediach papierowych lub internecie? Aż nas korci, żeby skrytykować. Niedawno kolega podsunął mi taki przykład: „Na festiwalu operowym w finlandzkiej Savonlinie”. Już mu poświęciłem – tytułowi, nie Maćkowi – cały akapit, już go nawet wstawiłem jako nowy post, lecz instynkt samozachowawczy kazał mi wstrzymać się z publikacją. Zajrzałem do słownika. Z wielkim niedowierzaniem przeczytałem, że przymiotnik „finlandzki” jest jak najbardziej poprawny, jeśli odnosi się do kraju. Savonlina leży Finlandii, więc – czy to się nam podoba, czy nie – jest finlandzka. Przymiotnik „fiński” nauczmy się ograniczać do określenia narodu i jego przedstawicieli.
Na tym tle Norwedzy i Norwegowie nie powinni już budzić żadnych emocji. SJP dopuszcza dwie formy. Wprawdzie druga jest używana znacznie częściej, jednak od dawna nie ma monopolu na rację. Kto wie, może kiedyś nawet Beldzy i Holendrowie zagrają w zgodzie z normami języka polskiego?

6 komentarzy:

  1. Słowniki PWN dopuszczają też (dziwnie brzmiącą) formę Armeńczyk.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przed chwilą redaktor TVP powiedział po pierwszej połowie meczu Lecha Poznań (na razie bezbramkowy remis), że „przy odrobinie chciejstwa sytuacja mogła wyglądać zupełnie inaczej”. Też ciekawe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo różnica między 0:0 a 1:0 lub 0:1 (w co w tym przypadku trudniej uwierzyć) jest jakościowa, a między 1:0 a 2:0 (na to się zanosi) tylko ilościowa ;-)

      Usuń
    2. Chodziło mi raczej o to chciejstwo, bo tu trzeba było czegoś bardzo odległego od chciejstwa. :)

      Usuń
  3. Ale Beldzy i Holendrowie i tak biją wszystkich!
    j

    OdpowiedzUsuń