czwartek, 10 września 2015

Dramat za klawiaturą

Gdy siadałem do pierwszego odcinka, nie byłem pewien, czy wystarczy mi tematów. Wiem, czasem się powtarzam – już ktoś mi zwrócił uwagę, że niekiedy wplatam linki do wcześniejszych wpisów (odpowiadam: nauczyłem się, jak to robić, więc korzystam) – ale najwyraźniej nie doceniłem kolegów dziennikarzy i redaktorów.

Wczoraj na Facebooku znalazłem podpowiedź-delicję – „Tytuł z dzisiejszego Super Expressu: >Martwy kierowca zaparkował na kopercie<. Wszyscy – Krzysztof Mich (razem pracowaliśmy w „Expressie Wieczornym”), który ten smaczek wypatrzył, i ja, i autorzy pozostałych komentarzy – trochę się pośmialiśmy, ale, jeśli trochę dłużej się nad tym zastanowić, śmiać się nie ma z czego.
„Super Expressu” – tej drugiej gazety z tej samej półki zresztą też – nie czytam, ale wiem, jak się ją robi. Gdybym napisał, że tak samo jak kiełbasę i politykę, to wcale bym nie skłamał. I tu, i tam liczy się bowiem tylko efekt końcowy – żeby ludzie kupili, a że zawartość rzadko (jeśli w ogóle...) zgadza się z opisem? W kiełbasie nie ma mięsa, w polityce są tylko obietnice bez pokrycia, a w mediach (nie wszystkich oczywiście) nie liczy się prawda, lecz sprzedaż, oglądalność i klikalność.
Tytuł z martwym kierowcą w roli głównej zapewne wziął się stąd, że nagłówki w stylu „Śmierć za kierownicą” czy „Dramat kierowcy” już spowszedniały. Czytelnik, coraz obficiej karmiony sensacją coraz oszczędniej przyprawioną faktami, obojętnieje. Razem z nim obojętnieją autorzy tekstów i tytułów. Im zależy już tylko na tym, aby przebić się ze swoim artykułem (w tym kontekście nie znoszę słowa „materiał”; Jerzy Chromik, kierownik działu sportowego „EW” lubił mawiać, że z materiałem to do krawca, a nie do redakcji) najpierw we własnej gazecie, a potem w całym kiosku.
I nikomu to nie przeszkadza, dopóki ktoś pozbawiony sumienia, ale niepozbawiony instynktu zarabiania na czyimś nieszczęściu, nie da na okładce zdjęcia zakrwawionego, konającego dziecka. Proszę nawet nie próbować przekonywać mnie, że w ten sposób gazeta wypełniała jakąś misję – zbędny trud.
O tych brukowcach – które dumnie, bo z angielska, same zwą się tabloidami – pomyślałem wracając z konferencji prasowej. Już po jej zakończeniu rozmawiałem z kilkoma kolegami o swoim blogu. Zapewniają, że czytają. Jeden podziękował nawet za wytknięcie mu „póki co”. Faktycznie – od dawna nie mogę go przyłapać na stosowaniu tego rusycyzmu. Drugi próbował tłumaczyć trzeciego, że po lekturze „Polish-swój-Polish” tak się stresuje, że od razu zapomina o dziś i jutrze i podświadomie mówi o „dniu dzisiejszym” i „dniu jutrzejszym”. Inny docenił, że nie wskazuję palcami autorów, lecz najczęściej popełniane przez nich błędy. Nie powiem – miło było posłuchać...
Wracałem z tej konferencji i zastanawiałem się, co w mediach gorsze. Te drobne pomyłki, często przejęzyczenia, rysują, może nawet kaleczą jezyk polski i utrwalają błędy, ale przecież nikogo nie krzywdzą. Jeśli chodzi o mnie, to polskie brukowce mogą wziąć (czy ktoś jeszcze napisze kiedyś „wziąść”?) przykład z jednego z mistrzów tego gatunku. Niedawno „Bild” – nie wiem, co chciał udowodnić – wydrukował jeden numer całkowicie pozbawiony zdjęć. Jeśli miałyby być na nich tylko trupy, celebryci albo fotomontaże, to ja jestem za – za gazetą bez obrazków.
Przez najbliższy tydzień – panie i panowie, komentatorzy i prezenterzy, autorzy artykułów i tytułów – możecie mówić i pisać co i jak chcecie. Obiecuję, że nie będę oglądał telewizji ani czytał gazet, bo w tym czasie zamierzam polish-swój-Deutsch.

2 komentarze:

  1. Bardzo lubię Twoje wpisy sama łapię się na tym, że wielokrotnie sprawdzam tekst, najgorzej być złapanym, pozdrawiam
    j

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło słyszeć, dobrze wiedzieć. Każdy komentarz, a zwłaszcza pozytywny, mobilizuje. Dziękuję, pozdrawiam
      a.

      Usuń