piątek, 27 kwietnia 2018

Stały fragment dziennikarstwa


Wziąłem kiedyś udział w pielgrzymce do gabinetu redaktora naczelnego „Expressu Wieczornego”. Wchodziliśmy pojedynczo, chociaż prawie wszyscy mieliśmy do niego (redaktora, nie gabinetu) tę samą sprawę. Prawie, bo ja oświadczyłem: – Nie chcę podwyżki. Chcę zarabiać tyle, ile teraz, ale pracować mniej.

Krzysztofie, nie wiem, czy pamiętasz, ale kazałeś mi... Czasownik zaczyna się na „w”, kończy na „ć”. Ponieważ było to polecenie służbowe, opuściłem twój gabinet i już nie drążyłem tematu.

Od tamtej pory jednak ciągle szukam pracy – takiej, żeby z jednej strony stan konta się zgadzał, a z drugiej nie nabawić się odcisków na jakiejkolwiek części ciała. Gdyby jakimś cudem ten felieton czytali headhunterzy, to proszę się nie zrażać – chciałem tylko żartobliwie wprowadzić czytelników w temat dzisiejszego odcinka, dla którego poszukiwanie pracy jest tylko wstępem.

Żadna praca nie jest tak dobra, żeby nie można było znaleźć lepszej, więc zapisałem się do kilku branżowych portali i regularnie dostaję biuletyny z ogłoszeniami. Już się przyzwyczaiłem, że idealny kandydat powinien być młody, najlepiej tuż po studiach, mieć minimum 10-letnie doświadczenie i chęć zdobycia kolejnych kwalifikacji najlepiej w ramach bezpłatnego stażu. Z tym stażem wcale nie żartuję – takie ogłoszenia, słusznie wykpiwane przez internautów, od czasu do czasu pojawiają się na Facebooku.

Zaczynałem się obawiać, że żaden pracodawca nie jest już w stanie mnie zaskoczyć, a tu taka niespodzianka! Pewien portal mający w tytule rzeczownik „fakt” poszukuje dziennikarzy, których zadaniem ma być zbieranie... plotek. Raczej nie skorzystam, ale dziękuję za jeszcze jeden pyszny przykład oksymoronu. Pyszny, lecz w sumie mało śmieszny, bo mylenie dziennikarstwa z plotkarstwem powoli staje się normą.

W języku potocznym można znaleźć coraz więcej przykładów niewłaściwego używania słów. Sam często łapię się na mówieniu „dokładnie tak” zamiast „właśnie tak”. Kalka z angielskiego. Moi koledzy komentujący wydarzenia sportowe ulegają z kolei modzie na slang. Piłkarz, jeśli się uprze, może „rozpocząć grę autem”. Dziennikarz powinien być bardziej precyzyjny, bo telewidz czy słuchacz nie musi zgadywać, czy chodzi o wrzut z autu, czy może jednak samochód. Jeśli ktoś ma zamiar upierać się, że w rozpoczynaniu gry autem nie ma nic złego, to niech rozpocznie grę rogiem.

Zabawne – ale też irytujące, gdy nadużywane – może być wymienne używanie słów „faul” i „rzut wolny”. To nie są synonimy!  Piłkarz albo trener, który „domagał się od sędziego faulu”, nie powinien się dziwić, gdyby arbiter w końcu spełnił to żądanie – podciął napastnika wbiegającego w pole karne rywali lub kopnął szkoleniowca bez piłki. Kto wtedy pokazałby mu żółtą i czerwoną kartkę? Komentator?

Na „stałe fragmenty gry” wylałem już tyle żółci, że nie ma sensu powtarzać wszystkich argumentów – kilka znajdziecie tutaj. Niedawno usłyszałem jednak, że „każdy sfg może być okazją do zdobycia gola”, więc życzliwie podpowiadam: nie, nie każdy, bo rzuty wolne pośrednie muszą przecież czymś się różnić od bezpośrednich.

Dziękuję za uwagę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz