Adam Małysz lubi
powtarzać, że w tym sporcie chodzi o to, aby oddać dwa dobre, równe skoki. Z
komentowaniem wydarzeń sportowych, w tym Konkursu Czterech Skoczni – jak
widzicie, znalazłem temat świeży niczym śnieg, który właśnie prószy – jest
podobnie: trzeba wypowiedzieć dwa równe zdania. Dobrze, jeśli poprawne...
Jeden z
komentatorów – nie podpowiem, który; stacje są dwie, a oni pracują parami –
zaimponował mi równą formą, choć noty za styl należą mu się raczej niskie. Nie
tylko podczas jednego konkursu, ale nawet w trakcie tej samej serii skoków
wspomniał o „szybszych prędkościach” na rozbiegu i „najdłuższych odległościach”
już po lądowaniu.
Przepraszam, ale
nie mogę powstrzymać się przed dygresją. Niedawno zdałem sobie sprawę, że o
błędach językowych pisuję wyłącznie dla przyjemności, nie dla chleba, więc
według mojej prywatnej definicji stałem się grafomanem. Trudno, będę musiał
jakoś z tym żyć. A z drugiej strony od razu mi lżej, bo nie muszę udawać
polonisty ze stopniem naukowym i mogę sobie pozwolić na mniej fachowe
słownictwo. Mogę na przykład – na potrzeby tego tekstu – zatrzeć różnicę między
pleonazmem a tautologią, ograniczyć się do wytknięcia komentatorowi błędu
maślano-maślanego i dodać mały plus za konsekwencję.
Być może
zdążyliście już zauważyć, że szczególnie mocno irytuje mnie nadużywanie
zaimków. Dziennikarze tenisowi wyliczają turnieje, które Roger Federer „wygrał
w swojej karierze”. Od ponad dwóch lat nie mogę się doprosić, aby jeden z tych
turniejów – najlepiej Wimbledon – ktoś zechciał wygrać w mojej. Albo
komentatorzy piłki nożnej, którzy nie potrafią nie podkreślić, że „gol padł w
tej drugiej połowie”. Do dziś czekam na odpowiedź, ile jest drugich połów, aby
trzeba było odróżniać tę od tamtej.
Pan od skoków
narciarskich też mi podpadł zaimkowo, ale chociaż mnie rozbawił. Słysząc, że
zawodnik „skorygował w locie swoją sylwetkę”, zacząłem sobie wyobrażać, jak
koryguje sylwetkę rywala. Gdyby chodzilo o narciarza zjazdowego, sprawa byłaby
łatwa – alpejczycy nie wychodzą na stok bez kijków. A takim kijkiem już by
można było pogrzebać przy sylwetce innego zawodnika.
Miałem kilka
koncepcji. Laleczkę wudu szybko odrzuciłem, bo reprezentanci krajów
afrykańskich i karaibskich rzadko skaczą na nartach, a już na pewno nie w serii
finałowej konkursu Pucharu Świata. Może korygujący stał za drzewem, spoza
którego sterował skaczącym przy pomocy fal radiowych? Też odpada, bo sędziowie
dokładnie sprawdzają kombinezony i na pewno wykryliby odbiornik.
Skoki narciarskie
to jedna z takich konkurencji, których nie da się uprawiać amatorsko. Ja też chętnie
bym kiedyś skoczył z Wielkiej Krokwi, ale na trzeźwo się boję, a po spożyciu
nikt mnie na skocznię nie wpuści (chyba że napije się ze mną). Jedyna szansa,
aby skorygować sylwetkę i swoją, i cudzą, to jakaś gra komputerowa. Piszę
„jakaś”, bo nie mam żadnej, więc nie dowiem się, czy potrafiłbym oddać dwa
dobre, równe skoki.
Nawiasem mówiąc, według miłościwie nam panującego słownika poprawnej polszczyzny PWN skoków się nie oddaje.
OdpowiedzUsuńTo prawda, ale przyjąłem założenie, że na skokach jeden Adam Małysz zna się lepiej niż cała Rada Języka Polskiego. ;-)
UsuńPozdrawiam
Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń