„Pan Trump ma w dupie pana Szkuata, pan Szkuat
ma w dupie pana Trumpa” – napisał na Facebooku mój bardzo dobry kolega. Sam bym
aż tak radykalnie swojego stosunku do wyborów prezydenckich w Stanach
Zjednoczonych nie ujął, ale wieczory, noce i poranki wyborcze w polskiej
telewizji obejrzałem wyłącznie na potrzeby tego bloga.
Zanim zacznę wytykać błędy prowadzącym studia,
ich gościom i mniej lub bardziej specjalnym wysłannikom do USA, zwrócę uwagę na
niuans językowy. United States of America tradycyjnie tłumaczymy jako Stany
Zjednoczone Ameryki. Tradycyjnie, lecz nie do końca słusznie. „State” ma wiele
znaczeń, nie tylko „stan”. W tym przypadku: „państwo”. Tylko dokładnie
wyliczone uprawnienia te niezależne – choć sfederowane – państwa przekazały
rządowi w Waszyngtonie. Jestem jednak przekonany, że Zjednoczone Państwa (czy
Państwa Zjednoczone) Ameryki już się w polszczyźnie nie przyjmą.
Wracamy przed ekrany... Jeden z ekspertów o
kandydatce Partii Demokratycznej cały czas mówił „Hilary”. Nie Hilary Clinton,
nie pani Clinton, nawet nie Clinton po prostu – on za każdym razem posługiwał
się wyłącznie imieniem pretendentki. Oczywiście wyjaśnił, dlaczego. „Spotkałem
ją raz w życiu” – powiedział. Jeśli nawet pani Clinton wciąż wspomina to jedyne
spotkanie z polskim politykiem, to i tak nie powinien się spoufalać. Trudno
potem się dziwić, że dziennikarze sportowi mówią i piszą tylko o Robertach,
Justynach, Marcinach czy Agnieszkach. Nie będę rozwijał tego wątku, bo – jeśli
zechcecie – bez trudu znajdziecie w „poliszowym” archiwum to, co pisałem na ten
temat.
„Kolejki mają kilkaset
metrów, żeby oddać swój głos” – reporterka zachwycała się wysoką frekwencją.
Nie zdzierżyłem i od razu wrzuciłem ten cytat na Twittera. Na reakcję moich
znajomych nieznajomych nie musiałem długo czekać. „To chyba pierwsze wybory, w
których głosują pociągi” – przepraszam, że już nie pamiętam, kto to tak ładnie
spuentował (proszę przyznać się w komentarzu).
Takie lapsusy śmieszą, ale można je zrozumieć.
Zdarzają się – jak by powiedzieli komentatorzy sportowi – w ferworze walki.
Trudniej wybaczyć błędy tautologiczne noszące znamiona recydywy. „Giełda pikuje
w dół” – zaniepokoił się dziennikarz ekonomiczny, gdy zaczęły spływać pierwsze
wyniki głosowania we wschodnich stanach-państwach. „Trzeba dać jej sześć godzin
czasu” – stwierdził prezenter na wieść, że pani Clinton jeszcze nie wygłosi
przemówienia. „Mamy jeszcze chwilę czasu” – inna stacja, inny prowadzący, ale
identyczna niekompetencja językowa. „Atmosfera staje się coraz bardziej
gorętsza” – ten błąd podpada z kolei pod paragraf o nieprawidłowym stopniowaniu
przymiotników.
Miałem nadzieję, że media oszczędzą nam
przynajmniej Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Nie wiem – u licha – skąd
się ta północ bierze, bo na pewno nie znajdziemy jej w skrócie USA. Ani w nim P,
ani N… Media oszczędziły, nie oszczędził kolega dziennikarz, z którym często
spieram się na Facebooku. Nie spieramy się o jedną literę, nie kłócimy o cały
język polski, a tym bardziej o Amerykę, więc tego błędu mu nie wytknąłem.
Przeczyta, to chyba się domyśli, że o nim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz