piątek, 11 listopada 2016

Głosowanie pociągów

„Pan Trump ma w dupie pana Szkuata, pan Szkuat ma w dupie pana Trumpa” – napisał na Facebooku mój bardzo dobry kolega. Sam bym aż tak radykalnie swojego stosunku do wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych nie ujął, ale wieczory, noce i poranki wyborcze w polskiej telewizji obejrzałem wyłącznie na potrzeby tego bloga.

Zanim zacznę wytykać błędy prowadzącym studia, ich gościom i mniej lub bardziej specjalnym wysłannikom do USA, zwrócę uwagę na niuans językowy. United States of America tradycyjnie tłumaczymy jako Stany Zjednoczone Ameryki. Tradycyjnie, lecz nie do końca słusznie. „State” ma wiele znaczeń, nie tylko „stan”. W tym przypadku: „państwo”. Tylko dokładnie wyliczone uprawnienia te niezależne – choć sfederowane – państwa przekazały rządowi w Waszyngtonie. Jestem jednak przekonany, że Zjednoczone Państwa (czy Państwa Zjednoczone) Ameryki już się w polszczyźnie nie przyjmą.
Wracamy przed ekrany... Jeden z ekspertów o kandydatce Partii Demokratycznej cały czas mówił „Hilary”. Nie Hilary Clinton, nie pani Clinton, nawet nie Clinton po prostu – on za każdym razem posługiwał się wyłącznie imieniem pretendentki. Oczywiście wyjaśnił, dlaczego. „Spotkałem ją raz w życiu” – powiedział. Jeśli nawet pani Clinton wciąż wspomina to jedyne spotkanie z polskim politykiem, to i tak nie powinien się spoufalać. Trudno potem się dziwić, że dziennikarze sportowi mówią i piszą tylko o Robertach, Justynach, Marcinach czy Agnieszkach. Nie będę rozwijał tego wątku, bo – jeśli zechcecie – bez trudu znajdziecie w „poliszowym” archiwum to, co pisałem na ten temat.
Kolejki mają kilkaset metrów, żeby oddać swój głos” – reporterka zachwycała się wysoką frekwencją. Nie zdzierżyłem i od razu wrzuciłem ten cytat na Twittera. Na reakcję moich znajomych nieznajomych nie musiałem długo czekać. „To chyba pierwsze wybory, w których głosują pociągi” – przepraszam, że już nie pamiętam, kto to tak ładnie spuentował (proszę przyznać się w komentarzu).
Takie lapsusy śmieszą, ale można je zrozumieć. Zdarzają się – jak by powiedzieli komentatorzy sportowi – w ferworze walki. Trudniej wybaczyć błędy tautologiczne noszące znamiona recydywy. „Giełda pikuje w dół” – zaniepokoił się dziennikarz ekonomiczny, gdy zaczęły spływać pierwsze wyniki głosowania we wschodnich stanach-państwach. „Trzeba dać jej sześć godzin czasu” – stwierdził prezenter na wieść, że pani Clinton jeszcze nie wygłosi przemówienia. „Mamy jeszcze chwilę czasu” – inna stacja, inny prowadzący, ale identyczna niekompetencja językowa. „Atmosfera staje się coraz bardziej gorętsza” – ten błąd podpada z kolei pod paragraf o nieprawidłowym stopniowaniu przymiotników.
Miałem nadzieję, że media oszczędzą nam przynajmniej Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Nie wiem – u licha – skąd się ta północ bierze, bo na pewno nie znajdziemy jej w skrócie USA. Ani w nim P, ani N… Media oszczędziły, nie oszczędził kolega dziennikarz, z którym często spieram się na Facebooku. Nie spieramy się o jedną literę, nie kłócimy o cały język polski, a tym bardziej o Amerykę, więc tego błędu mu nie wytknąłem. Przeczyta, to chyba się domyśli, że o nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz