czwartek, 17 grudnia 2015

Przygoda z wszechrobiącym blenderem

Kilku moich kolegów – taki zbieg okoliczności, że w większości z Wielkopolski – podtyka mi pod nos językowe kwiatki z łączki reklamowej. Czas przyjąć i pokazać wszystkim te dary, bo uzbierał się już całkiem duży wianek. Dodam jeszcze kilka swoich obserwacji i pośmiejmy się razem.

Jest taki środek przeciwbólowy, który podobno „celnie trafia”. Podobno w ból, ale to nieprawda. Ten slogan można usłyszeć w radiu i telewizji, więc bolą uszy. Można też zobaczyć w oknie apteki, wtedy cierpią oczy.
Już się prawie zdecydowałem na „syrop wykrztuśny na kaszel o smaku bananowym”, kiedy się okazało, że mój kaszel jednak rozminął się z reklamą. Miał smak kaszlu zamiast banana.
„Suplement diety dla nóg kobiet po trzydziestce” – naprawdę się ucieszyłem. Znam kilka takich kobiet i kilka (razy dwie) takich nóg, więc kupiłem. Nogi, niestety, prezentu nie przyjęły. Powiedziały, że na diecie są od urodzenia, bo przecież nie jedzą.
Staram się zrozumieć, dlaczego firma farmaceutyczna sprzedaje pastylki na „problem z utrzymaniem moczu”. Czysty biznes, bo jeśli się ich nałykamy, będziemy mieli kłopot z moczu nietrzymaniem, a wtedy ta sama firma zarobi na nas drugi raz. To ja to, za przeproszeniem, jednak olewam.
Po takich reklamach z miejsca poczułem się gorzej i pomyślałem o sprawach ostatecznych. „Twoja składka nie wzrośnie, nawet gdy będziesz coraz starszy” – zapewnia towarzystwo ubezpieczeniowe. Natychmiast sięgnąłem po okulary do czytania, aby sprawdzić, co napisali drobnym druczkiem. Do tej pory szukam paragrafu, który mówi, co się stanie z moją składką, gdy będę coraz młodszy.
Duży, bardzo duży, wręcz największy polski bank podpowiada natomiast, jak zjeść ciastko i jednocześnie mieć ciastko, lecz „póki co, odkładaj na najlepsze wakacje życia” – radzi. Radzi niestety po rosyjsku, a może nawet po radziecku, bo zwrot „póki co” jest przecież rusycyzmem. Już kilka razy o tym pisałem, ale – jak to w banku – chyba wolą czytać słupki sprawozdań finansowych.
Rosyjski be, a angielski też wcale nie taki cacy. „Sale w xxx jeszcze taniej” (te iksy zamiast nazwy firmy). Początkowo pomyślałem, że może to reklama centrum konferencyjnego albo hotelu. Żadnej sali nie wynająłem ani tym bardziej nie kupiłem, choć naprawdę chcieli mi coś sprzedać. Nawet nie wiem co, wiem natomiast, że pomieszanie w jednym zdaniu dwóch języków (w tym przypadku angielskiej wyprzedaży z całą resztą po polsku) może skończyć się gorzej niż mieszanie alkoholu na imprezie.
Wcale nie muszę dużo pić, żeby mieć kłopot z widzeniem, ponieważ od dziecka jestem okularnikiem. Aż tu nagle telewizor każe mi zacząć „przygodę z soczewkami kontaktowymi”. Nie powiem, jaka to była przygoda, co i z kim podczas niej przeżyłem, bo jednak zabrakło mi odwagi.
– Ja nie mam co na siebie włożyć! – nie ma w Polsce kobiety, która, zaglądając do szafy, nigdy by tak nie zanuciła, nie powiedziała głośno, nie zaklęła pod nosem albo chociaż nie pomyślała. Pani z reklamy, nie czekając na cud, ruszyła w miasto, od sklepu do sklepu. I co? „Już długo szukam kobiecej sukienki” – poskarżyła się, zanim znalazła. Gdyby szukała w dziale z modą męską, oszczędziłaby i sporo czasu...
... i trochę grosza, który mogłaby wydać na przykład na „pobyt w SPA i wszechrobiący blender”. W tym przypadku pozwolę sobie na niegrzeczną uwagę, że mózg autora tego – nazwać to sloganem? – tego czegoś musiał wcześniej wpaść do robota kuchennego. W porównaniu z tym przykładem „proszek w płynie” (a może płyn w proszku?) działa kojąco jak, nie przymierzając, właśnie pobyt w SPA.
Wszystkie reklamowane produkty i usługi kupicie sobie lub bliskim, na przykład pod choinkę, za gotówkę lub na kredyt. A co sądzicie o portalu „Darmowe Prezenty”?

czwartek, 10 grudnia 2015

No to ryzyk-fizyk...

Dylemat „być czy mieć”, przynajmniej w polszczyźnie, wydaje się rozstrzygnięty. Nikt nie majstruje przy rzeczownikach, które mają wyłącznie liczbę mnogą, natomiast liczba mnoga jest coraz częściej przypisywana rzeczownikom, którym w słownikach towarzyszyszy określenie „lp.”.

Spodnie, drzwi czy nożyczki nikomu nie sprawiają kłopotów. Wiadomo, że jeśli miałyby nie tylko dwie, ale nawet trzy nogawki, to i tak pozostałyby jednymi spodniami. Drzwi mogą być jedno- albo dwuskrzydłowe, jednak ciągle mają liczbę wyłącznie pojedynczą. Ile razy by nie walnąć pięścią w stół, to nożyce zawsze odezwą się chórem, nigdy solo, choćby była ich tylko jedna para.
Taka już nasza natura, że chcemy mieć więcej i więcej. Nie tylko pieniędzy – skorzystam z okazji i przypomnę, że to rzeczownik nadal niepoliczalny – ale również przemysłów, gospodarek, benzyn, polityk... Pozwólcie, że posłużę się cytatem znalezionym w sieci:
„Pewne formy liczby mnogiej nie występują w słownikach języka polskiego ze względu na ich niepoprawność (tu padają przykłady, które wymieniłem wcześniej), jednak często są używane w języku osób niewykształconych”.
Tak poważnego zarzutu bym nie stawiał, bo byłby on nieprawdziwy. Przecież wiem, że moi koledzy skończyli szkoły, niektórzy nawet bardzo dobre, raczej niełatwo zostać ekonomistą-samoukiem, a i politycy też zwykle mają trochę więcej niż sześć klas, chociaż uwierzyć w to czasem jeszcze trudniej. Nie potrafię więc sobie wytłumaczyć, dlaczego upierają się przy „przemysłach”, „benzynach”, „gospodarkach”, „politykach” i – wyjdę poza cytat – „ryzykach”.
Jest przemysł taki, jest siaki, a w liczbie mnogiej są to tylko różne gałęzie przemysłu. Beznzyna może być bezołowiowa albo – nie daj Boże – chrzczona, ale nawet niezmieszana pozostanie dwoma rodzajami benzyny, nie zaś dwiema „benzynami”. Gospodarka morska może tonąć, przed gospodarką przestrzenną może nie być perspektyw, gospodarka odpadami może się nadawać do śmieci, ale segregujmy ją, bo jest jedna, choć tak różne są jej działy. Polityka prorodzinna, polityka społeczna, polityka mieszkaniowa... Politycy odmieniają ten rzeczownik przez wszystkie przypadki, ozdabiają przymiotnikami jak choinkę świecidełkami i niepotrzebnie, wręcz błędnie, nadają jej liczbę mnogą.
Przed inwestowaniem na giełdzie powstrzymuję się raczej z nabytej niż wrodzonej ostrożności, a nie pod wpływem ostrzeżeń, że grożą mi jakieś „ryzyka”. Niczym nie ryzykujecie, jeśli rzeczownik „ryzyko” dla zabawy odmienicie przez przypadki koniecznie w liczbie mnogiej. Mnie najbardziej podoba się forma narzędnika, ale dopełniacz lepiej mi pasował do tytułu.

czwartek, 3 grudnia 2015

O zgodności biernika z Konstytucją

Politycy i tak mają za swoje. Cokolwiek by powiedzieli, czego by nie obiecali, czego by nie przegłosowali albo zaniechali, zawsze będą krytykowani. To prawda, że bywają również chwaleni, ale słabo, bo trzeba też wziąć pod uwagę niegłosującą, lecz głośną mniejszość, której zazwyczaj nie podobają się ani ci, ani tamci.

Nie o polityce, nie o trybunałach chcę pisać, lecz o języku. Temat jednak taki, że muszę wspomnieć nawet o Konstytucji. Wszak bierze się z niej nie tylko całe nasze ustawodawstwo, ale także pomysł na temat tego odcinka.
Otóż podczas środowej awantury o wybór nowych sędziów Trybunału Konstytucyjnego usłyszałem, że „w państwie prawa należy przestrzegać Konstytucję”. Potraktujmy ten cudzysłów umownie, bo nie miałem pod ręką notesu, więc tylko zapamiętałem to zdanie. Jego początek mógł brzmieć nieco inaczej, ale jestem pewien, że „Konstytucja” została użyta w bierniku.
To, niestety, dość powszechny błąd. Popełniają go policjanci, którzy namawiają obywateli, aby „przestrzegali przepisy Kodeksu Drogowego” (i „prawo” w ogóle), popełniają celebryci chwalący się publicznie, że „przestrzegają cud-dietę”, przeciwko poprawnej polszczyźnie grzeszą nawet księża, którzy z ambony upominają wiernych, aby „przestrzegali zasady (liczba mnoga) wiary”.
To nie wina biernika (kogo? co?), że tak ciśnie się im wszystkim na usta. Dopełniacza (kogo? czego?) też bym nie ganił za to, że znalazł się w mniejszości, ponieważ w tym – nomen omen – przypadku to właśnie mniejszość ma rację.
Panie Marszałku, Wysoka Izbo! Czasownik „przestrzegać” – nie wiem, czy to małżeństwo, czy tylko związek partnerski – zgodnie współżyje z rzeczownikiem występującym w dopełniaczu. Od czasu do czasu słucham obrad Sejmu, więc wiem, że język polski jest dla Was, Szanowne Panie Posłanki i Szanowni Panowie Posłowie, trudniejszy nawet niż matematyka, bo – jeśli jesteście akurat przy władzy – budżet zawsze się Wam jakoś dopina.
Nie będę zatem zanudzał Was teorią – jesteście przecież bardzo zajęci psuciem/naprawą (niech każdy sobie skreśli to, co woli) państwa – lecz podam przykłady praktyczne:
– przestrzegajcie Konstytucji;
– przestrzegajcie przepisów i ułatwiajcie nam ich przestrzeganie, stanowiąc prawo mądre i zrozumiałe;
– przestrzegajcie zwłaszcza przepisów Kodeksu Drogowego, chociaż mam wrażenie, że napisaliście go nie z myślą o sobie samych;
– przestrzegajcie cud-diety, jeśli dieta poselska okaże się zbyt wysokokaloryczna dla was, a zbyt ciężkostrawna dla wyborców.
Wolałbym, żeby Trybunał Konstytucyjny nie wypowiadał się na temat zgodności biernika i dopełniacza z ustawą zasadniczą. Nie mam natomiast nic przeciwko temu, aby przed Trybunałem Stanu stawali politycy notorycznie nieprzestrzegający zasad poprawnej polszczyzny. Zakaz pełnienia funkcji publicznych wydaje się karą sprawiedliwą. Nikt nie mówi od razu o dożywociu – gdy się wreszcie nauczą, znów będą mogli się odzywać.